środa, 25 listopada 2015

rozdział X MAGIC WANDS IN MATRIX

obecnie mam napisane ok 50 rozdziałów, wszystko w zeszytach :D
teraz to tylko przepisać ._.'
- Narysuj to sobie - powiedział Sev
- Zaraz ci przyfasolę człowieku
...Lubię fasolę

Sev i jego Super Serduszkowy Pamiętnik ♥

Data : Septembr
Pogoda : z nieba spadają cukierki.

I któż mówi że cukierki szczęścia nie dają?

Nelka pożarła  moją książkę od transmutacji mówiąc że dzieci w jej wieku jakoś muszą zdobywać wiedzę i nabywać umiejętności. Gdy zjadła Historię Hogwartu dałbym sobie paznokcia uciąć że urosła ze 20cm~!



Bazyliszkowaci siedzieli na białych, mięciusich fotelach w pokoju o białych ścianach bez okien.
Fotele stały w półokręgu, naprzeciw nich stał szklany stolik i pusty fotel a za nim były drzwi.
Białe ale niewiarygodnie widoczne na tle ścian.
Drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł łysol zwany Morfeuszem, usiadł na wolnym fotelu.
- Witajta, Morteusz się zowie...
- To prostacki akcent? - zapytał szeptem Edward.
- I co z tego? - zwrócił się do łysego Jack Skeleton.
Morfi wyjął z kieszeni 8 czerwonych i 8 niebieskich tabletek, położył je na stoliku.
- Tylko od was zależy jaką drogą podążyta...
Przyjaciele uśmiechnęli się głupawo.
- Gadka szmatka - mruknęła Nel
- Mata ze dwa wyjścia - zaczął Morfeusz dość niepewnie ignorując ich podłe uśmieszki. - Gdy weźnieta niebieska kapsułka wrócita żeście do dumu i po robocie...
- Brzmi zachęcająco - mruknął Severus.
- Cukierki~! - krzyknęła Nelka.
Ziomki zachichotali patrząc jak łysemu podnosi się ciśnienie.
- Ale gdy wybierzeta te drugie to sie weźnieta i przeniesieta do Matrixa, klawo nie?
- My nie jesteśmy owcami - wtrącił Edward
Łyknęli niebieskie kapsułki, zrezygnowany Morfeusz wziął tabletki, czerwony barwnik spłynął i okazało się że to niebieskie tablety.
Zapewne Morfeusz zanim się tu zjawił zaliczył działkę i dziabnął fetę.
Wściekli Separatyści rzucili się na niego, niestety zanim zdążyli go udusić zemdleli.
Obudzili się w dziwnym pomieszczeniu przykuci do zatęchłych foteli z Hello Kitty.
Mieli na sobie brudne, podarte piżamy w kaktusy a w szyi z tyłu głowy zrobiono im dziury aby można ich było podłączyć do kontaktu.
Ledwo otworzyli oczy i ktoś podłączył ich do matrixa. Zniknęli z foteli całkowicie wchodząc do świata maszyn.
Znaleźli się na dworcu King's Cross, wyglądał tak samo jak zwykle, pociąg stał na stacji a wokół niego zbierało się pełno mugoli.
Podeszli do peronu 9 i 3/4. Severus pobiegł w jego kierunku i doszło do zderzenia czołowego ze ścianą, upadł z impetem na ziemię.
Nagle pojawił się Morfeusz.
- A ty co tak leżysz jak ten plan pięcioletni? - zapytał.
- Przewróciłem się - odrzekł Sev nadal napastując podłogę.
- A po jakie licho?
- Nie specjalnie przecież.
- Wstawaj no już! Mam wysłać specjalne zaproszenie jaśnie panie? - zapytał z pogardą poprawiając czarne okulary.
- Dlaczego by nie - Zoffie przywaliła mu z patelni i pomogła Severusowi wstać.
- Temu to się nudzi... - westchnął Sev patrząc na nieprzytomnego Morfiego.
- Do abordażu! - polecił Jackie.
Wybiegli na zatłoczoną uliczkę Londynu, ludzie byli tak zajęci swoimi sprawami że nie zwracali uwagi na bandę dziwaków w pelerynach pałętających się po centrum w biały dzień.
- I co teraz?  - zapytała Lucynka.
- Podstępem przejmiemy władzę w matrixie - odpowiedział Sev, przysiadł na ławce i przybrał pozę myśliciela.
- O mój Severusie cóż za splendor! - pochwaliła jego wyśmienity pomysł Zoffie.
- Zmrozić krew, zjeżyć włos i odebrać głos - dodał Jack
Andy wepchnął wszystkich na ławkę żeby nie rzucali się w oczy a sam począł się rozglądać czując że nadchodzi niebezpieczeństwo.
- Przydałby się jakiś środek transportu - mruknął.
- Może sanie Mikołaja eŚ? - podsunął Skeleton.
Andy przysiadł obok nich i jak się okazało zasłaniał im widok na mega Fiata 126, podbiegli do niego, drzwiczki były otwarte, kluczyk w stacyjce.
Z łatwością się w nim pomieścili, wyjechali na główną ulicę.
Ktoś zaczął do nich strzelać, Sev siedzący z tyłu strzelił ich z kilku oszałamiaczy robiąc dziurę w tylnym okienku, kilka klonów w czarnych garniakach padło na ziemię.
Przyśpieczyli i skręcili w ciemną boczną uliczkę po czym wjechali komuś na chatę rozwalając drzwi i kawałek ściany. Wyszli z samochodu i wyskoczyli przez okno z drugiej strony.
Znaleźli się na opustoszałej brukowanej uliczce, Ślizgoni nie mogli uwierzyć własnym oczom, przy gablocie sex shopu stał ich kumpel piżmak Avery!
Sev do niego podbiegł.
- Avery! Avery!- potrząsnął nim, ale ten nawet na niego nie spojrzał.
- Avery jak śmiesz nas ignorować! - oburzyła się Lucynka.
Avery powoli obrócił głowę i spojrzał gdzieś w dal nieprzytomnym wzrokiem, ku nim zmierzał Yaxley na białym jak śnieg jednorożcu z powiewającą srebrzystą grzywą dumnym i pięknym.
Avery wskoczył na jednorożca i przytulił się do pleców kumpla Ślizgona, razem pogalopowali ku zachodzącemu słońcu.
Ze sklepu ktoś wyszedł, kobieta w czerwonej sukience i stylowych butach na szpilkach.
Gdy odwróciła głowę w ich stronę okazało się że Belatrix Black.
- Bella?! Co ci się stało? - zapytała przerażona Lucynka.
- Została przerobiona - odrzekł Andy.
Bella obdarzyła ich promiennym uśmiechem i odeszła.
-Co tu się dzieje na zgraję Skrzatów Domowych! - wkurzył się Sev.
Krzyknął tak głośno że ze sklepu wybiegła inna kobieta we włosach przypominającą lody dwu smakowe, pastelowe barwy błękitu i różu, ujrzała ich i zaniemówiła.
- Cyzia? Ciebie też przerobili? - zapytała Zoffie.
- Co mi narobili? - zdumiała się dziewczyna.
- Co za Cyzia? Brzmi jak jakiś owoc morza - burknął Jackie.
- Chyba tylko w połowie, patrzcie ma jeszcze normalne nogi - zauważył Andy.
- Nie możemy pozwolić na to żeby zrobili z niej to co z Belli - Sev przejął inicjatywę, złapał ją i rzucił Jackowi jak worek ziemniaków.
- Oddalmy się stąd bo i nas przerobią!
- Co się dzieje?! Sev! - Cyźka spanikowała.
Zoffie walnęła ją z oszałamiacza.
- I co teraz? - Lucynka chwyciła Sev'a za ramię.
- Za mną bazyliszkowaci~! - Andy ruszył przodem.
Popędzili za nim, przez wąskie szczeliny pomiędzy budynkami, tajemne tunele dla kotów aż dotarli do skraju lasu.
Zaczęli rzucać zaklęcia ochronne, Ed też do nich dołączył, podniósł patyk z ziemi i zaczął nim wymachiwać.
- I co teraz? Może pożyczymy od kogoś okręt? - zaproponował Jackie.
Andy wyjął z kieszeni namiot, wielkości paczki zapałek, postawił go na ziemi.
Wkraczam z nożycami w gąszcz twego namiotu - rzekł Edward.
Weszli do środka i od razu wgramolili się do kuchni gdzie stało kilka foteli i puf, rozsiedli się wygodnie.
- Spójrzcie tylko co znalazłem w schowku na miotły! - krzyknął Jack i wysypał na stół pączki z dziurami. Wszamali kolację.
- Na mą duszę! - wrzasnęła Nelka - Biega za mną donut z lukrową polewą!
- Super! Zjedzmy go! - ucieszył się Sev.
- Nie będziemy spożywać żywych pączków! Co my, policjanty?  - zbeształa go Zoffie.
- To może chcesz gumę Orbit? - podsunął Jack.
- Gumy nie żuję bo mi nie smakuje - rzekł Edward.
Zaległa cisza którą przerwało ciche chrupanie, to Sev konsumował już nieżywego donuta, jedna z pączkowych nóg wystawała mu z ust.
Nagle do namiotu wtargnęła ogromna acromatula.
- Arania exumei! - Sev przegonił pająka ale po chwili zaczęło szturmować ich coraz więcej.
- Łapcie Cyźkę i uciekamy! Teleportacja łączna! - krzyknęła Zoffie
Andy złapał Cyzię za nogę i Zofcia teleportowała ich w cholerę.
Po ich obu stronach znajdowały się wysokie ceglane budynki a na końcu ciasnej uliczki był dwumetrowy mur.
- Cóż to za ekstrawagancki nieład? - zbulwersował się Jack.
- A to co? Pochód feministów? - zapytała Lucyna zwracając swe spojrzenie na główną ulicę przez którą w równym szeregu spacerowali sobie pogodnie agenci Smith.
- Nie oddychać KPW? - szepnął Jackie.
Zasłonili usta dłońmi, Sev cofnął się o krok i nadepnął na puszkę.
Agenci się zatrzymali i spojrzeli prosto na bazyliszkowatych.
Przyjaciele zaczęli uciekać w stronę muru gonieni przez armię klonów.
- To  ślepy zaułek do jasnej Anielki! - krzyknęła Zoffie.
Próbowali wdrapać się na mur zza którego wyłonili się rudzi bliźniacy, pomogli bazyliszkowatym i w oka mgnieniu znaleźli się za murem.
- Dzięki ziomale, jestem Lady Lucyna Malfoy - przedstawiła się z gracją.
- Jestem Fred - powiedział jeden z bliźniaków, oboje byli tego samego wzrostu, nieco wyżsi od Seva, o niebieskich oczach i łobuzerskich uśmiechach. Oboje byli ubrani w peleryny czarodziejów.
- A myślałem że ja jestem Fredem - napomknął drugi.
- No tak! - uderzył się w czoło - Jestem George.
- A to co za kolorowe zwłoki? - zapytał Fredi patrząc na Narcyzę którą Andy trzymał za nogę.
- Cyźka - odrzekł beznamiętnie Andy.
- Super - skomentował bliźniak G.
- Zapewne nie znajdujemy się na Karaibach? - zapytał Jackie.
- Jesteśmy na Pokątnej.
- Dobrze że nie na Nokturnie - mruknął Sev.
- A co to za Nekturn? - zapytała Nel.
- To ulica dla fajnych czarodziejów. Ej chodźmy do Ollivandera! - poleciła im Zoffie.
Podeszli do nędznie wyglądającego sklepu, na wystawie leżała poduszka a na niej flaszka.
- Tak! Znajdziemy dla was różdżki! - Lucynka spojrzała na Jackie'go.
Weszli do sklepu, jak spod ziemi wyrósł przed nimi staruszek Ollivander.
- Nie sądziłem że was tu jeszcze zobaczę patałachy - rzekł.
- Potrzebujemy 4 różdżki - zauważyła Narcyza.
Nikogo nie dziwiło to że się obudziło, w sklepie zalatywało stęchlizną.
-... a ja mu mówię ty idź się zabalsamuj - powiedział Edward a wszyscy parsknęli śmiechem.
- Panie Nożycoręki czy można? - zapytał Ollivander.
Ed obrócił się do niego przodem.
Różdżkaż zmierzył po kolei każdą z par jego nożyc.
- Proszę spróbować tej, 13 i pół cala, stal i serce smoka.
Edzio wziął od niego różdżkę i nagle poczuł uderzenie gorąca w nożycach przeszywające całe jego ciało, machnął nią a snop czarnych iskier wystrzelił z jej końca.
- To już?
Edward schował różdżkę do kieszeni i zaczął się pałętać po sklepie, Skeleton podszedł bliżej.
Pan starszy zlustrował go, przełknął ślinę i poszedł w głąb lasu.
Wrócił po chwili z dużą białą różdżką.
- Proszę, kupa żelastwa... to znaczy kość jednorożnego konia i krew smoka, 14 cali, nieco wygięta.
Szkieletowy wziął różdżkę przez jego rękę przepłynął dziwny zimny prąd, wzniósł różdżkę i wystrzeliły z niej małe kości.
- Jakże wspaniałe - ucieszył się Jack, ukrył różdżkę i stanął obok drzwi.
Jackie podszedł do starszego pana i otarł dłonie o spodnie.
- Mam odpowiednią różdżkę dla pana, panie Sparrow.
- Kapitanie Sparrow - poprawił go kapitanek.
- Kapitanie... 11cali heban i serce Krajkena. Znakomita do rzucania uroków.
Jacki zamrugał i wziął różdżkę, poczuł się jak po kilku głębszych, jak tylko wystrzeliły z niej iskry szybko ją schował i poszedł kraść cukierki.
- O a ta dziewczynka nie ma nawet 11 lat - rzekł Ollivander spojrzawszy na Nelkę.
- Oszczerstwa! Ja mam 150 lat! Po prostu skurczyłam się w praniu - oburzyła się dziewczynka.
- Która noga ma moc?
- Żadna - odpowiedziała grzecznie Nelka.
Zmierzył dokładnie każdy z jej palców, dłoń i rękę.
- Mam doskonałą różdżkę dla panienki Nelki...- wytwórca różdżek zniknął i po chwili pojawił się wśród nich z różdżką.
- 12 cali wiśnia i serce smoka z kosmosu... nie pytajcie jak je zdobyłem - uśmiechnął się wariacko.
Nel wzięła od niego różdżkę z której wystrzeliły płatki kwiatów wiśni które zaczęły tańczyć i wirować wokół niej.
- Dziękujemy panie Ollivander - podziękowała Zoffie wręczając mu worek galeonów.
Wyszli na Pokątną.
- Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem - rzekł Sev


Uwierz w magię a ciąg dalszy nastąpi...


Albo dajcie jakąś oznakę życia, czy ktoś to w ogóle czyta? xD

Andy nie godny by jego opowiadania były czytane, idzie pić mydło.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Andy stara sie o czytelników

Bazyliszkujący