piątek, 27 listopada 2015

+ "ONE SHOT" - SEVERUS SNAPE CZARODZIEJ PERFIDNY W SWEJ CYNICZNOŚCI

[http://bazyliszkowo.blog.onet.pl/2012/09/10/8-severus-snape-czarodziej-perfidny-w-swej-cynicznicznosci/]

Nowa odsłona Bazyliszkowa :


SWAT 
STOWARZYSZENIE
DEWIANTÓW
Z
NKWD*
CZYLI
EWENEMENTALNA
FUTERKOWA
ARMIA
SADYSTYCZNYCH
SEPARATYSTÓW
W
BAZYLISZKOWIE

* NKWD – NIEKONWENCJONALNIE
KOSMICZNE, WOJOWNICZE DEWIANTY.

(większość błędów stylistycznych lub ortograficznych popełniane jest naumysłowo tak otóż toż)

Dodatek do bazyliszkowa :
Wybuch szaleństwa pod tytułem :
” Severus Snape, czarodziej perfidny w swej cyniczności”
Sev stoi jakby miał krzywicę czy coś .

Przetrwajcie do końca a Sev obsypie was klejnotami.
Ale nie Sev’owskimi .

- Jak się w coś nie wierzy to tego nie ma, nie~? Nawet jeśli się to widzi.
-Sugerujesz że mam zaburzony zmysł wzroku~?!
- Tego nie mówiłem.
- Ale tak myślałeś~!
- A to co~?- zapytał Edward biorąc do ręki lampkę nocną z jakąś kartką z napisem :
UWAGA 
PRZEDMIOT PRZEZNACZONY DO EWENTUALNEGO POPIERANIA WYPOWIEDZI NIECNYM CZYNEM .
- Pismo Sev’a.. Wiesz Edziu, chodzi o to że jak się wkurzysz bo jajka będą ścięte to spokojnie możesz rzucić tą XV wieczną i zabytkową lampką w ścianę
-Ah! Dzieło Sev’a! Upraszam o wybaczenie idę zobaczyć jakże waćpan Sev się miewa.. Seeev~!
Nagle Sev wyskoczył zza rogu.
- Zoffie~! Zoffie?
ZARAZ ZŁAMIĘ NOGĘ NA TWOIM DUPSKU KOBIETO.
- Zoffie? Zoffie?Zoffie? Zoffie?Zoffie? Zoffie?Zoffie? Zoffie?Zoffie? Zoffie?Zoffie? Zoffie?Zoffie? Zoffie?Zoffie? Zoffie?
SEV SKONSUMOWAŁ JEJ SERCE.
- Ale nie Zoffie~!
Nie Zoffie~!
Gdzie jesteś Zoffie~?
CIEMNOŚĆ, CIEMNOŚĆ WIDZĘ.
- Gdzie jest Zoffie~?
Nigdzie jej nie widzę ..
Zoffie~!!
ALE SCHABOWY JEST ZDROWY!
- Zoffie nie jest chora!
Zoffie~! Zoffie~! Zoffie~!
Sev biegał w kółko po domu mijając Jack’a, Edwarda, Lucynkę, Jack’iego ale nigdzie nie było Zoffie.
Wybiegł na dwór do ogrodu.
- Zoffie! Zoffie!!
Szukając tak Zoffie w ogrodzie Sev sam się zgubił.
PAJĄKI, PAJĄKI CHCĄ ŻEBYM STEPOWAŁ.
- Nie mam butów do stepowania~!
Zoffie!! Zoffieee!!!
Gdzie są moje ..
Ah, no tak nie tylko buty mi zginęły.
Pewnie nargle maczały w tym palce.
E, nie to Potter on zawsze ..
Ale nie, Zoffie to ewenement .. – Sev udał się w głąb ogrodu, zatrzymał się przy kręgu Jack’owych drzewach choinką, jajkiem wielkanocnym i innymi dziwnymi takowoż rzeczami.
- Może śnięty Miki wie gdzie się podziały przedmioty które zniknęły..
- W niebycie czyli wszędzie – odrzekł Miki
- A Zoffie? Gdzie jest Zoffie~?
- Nie potrzebujesz jej ani ona ciebie .
- Co~?! Ukradłeś mi ją~?!
Śnięty zniknął .
Sev zabrał kilka lasek cukrowych i wyszedł konsumując je i rozmyślając powrócił do domu.
Nikogo nie było wewnątrz, wziął pare arbuzów i włączył tv.
- Twoi przyjaciele mają cie w dupie?
A twoja żona uciekła z prawnikiem?- gadał koleś od pogody.
Sev przełączył na inny kanał.
- Taki słaby, taki delikatny ..
- O! Leci piąta część Harry’ego Pottera~! – ucieszył się Sev
- Rodzinne sentymenty!
- Głupi Potter- mruknął Sev konsumując kolejnego arbuza.
- Twój ojciec był kanalią~! – krzyknął Sev równocześnie z Severusem z TV i przełączył na inny program.
- To lśniące masło w spray’u doskonale rozprowadza się na suchym chlebie – rzekła facetka w reklamie, Sev przełączył na kolejny program.
- Proszę państwa oto kanapka.
- Aż zgłodniałem- rzekł Sev i otworzył następnego arbuza.
Co się dzieje z magią telewizji ..
- Kup sobie klej – powiedziała pańcia w reklamie.
- Za ile~?
- Teraz już aż od 299zł za 1ml netto! Przyjdź na wyprzedaż do MEDIA SMAR!
Idiotus pospolitus!
- Utop się w studni .. – Sev wyłączył TV i poszedł do swojego pokoju, usiadł na fotelu przed wielkim oknem i obserwował co się dzieje na zewnątrz.
Nagle ujrzał idąc w oddali osobę bardzo podobną do Zofci, szybko otworzył okno i wyjrzał przez nie na zewnątrz. Ale to nie była Zoffie, gdy owy osobnik podszedł bliżej okazało się że to ogromny latający bizon ze strzałką na łbie.
Sev usiadł z powrotem na foteliku dla dzieci i zaczął rzucać cukierkami przez okno, gdy wyrzucił wszystkie włączył TV.
- Ogromne kule spadły z nieba w Kalifornii~! O dziwo na niebie nie było chmur. Czyżby to armagedon?
- Oh, pomyliłem cukierki ..-mruknął Sev, zauważył leżące na podłodze różowe okulary, podniósł je i założył.
- Zoffie~! – Sev podbiegł do Zoffie ale zderzył się z ścianą.
- Jeśli chciałeś wbiegać w ściany mogłeś tak od razu powiedzieć~! Też lubię tą zabawę~!- rzekł Edward
Sev zdjął okulary, okazało się że na szkiełkach wygraderowana była Zofcia, Edward zniknął.
- Po jakie licho miałbym wbiegać w ścianę~? Czy ja wyglądam jak jakiś KSMEN~? …
WIEDŹMIN W KAŻDYM DOMU~!
Sev założył uszy nietoperza i pelerynkę a potem skoczył z okna.
- Gdzie jesteś mały potworze~? – Sev wyjął miecz i zaczął nim wymachiwać.
- I koniec mej wiedźminowej kariery .. – wywalił miecz i wrócił do domu.
Było ciemno ale Sev nie zapalił światła bo po prawdzie nie wiedział gdzie jest włącznik.
Poszedł do kuchni i zapalił światło.
- Sev wyglądasz jakbyś chciał powiedzieć „A co wy tu u diabła robicie” I wiesz, w sumie to nic takiego – rzekł Jack
- Ale nie było was tu wcześniej – zauważył Panicz Sev
- Co ty bredzisz gackowaty przyjacielu~? – zapytał Jackie
- Uśmiech losu można zobaczyć nawet w tych najmroczniejszych chwilach gdy pamięta się aby zapalić światło – napomknęła Lucynka
- Upiekliście mi babeczki~? – ucieszył się Sev
- Twoje ulubione, specjalność Zoffie – Edward podał Sev’owi tackę z babeczkami.
- A gdzie jest Zoffie~?
Nagle zza lady wyskoczyła biała Zoffie.
- Duch Zoffie~! – krzyknął Sev
- Nie Sev, to tylko mąka – Zoffie zdjęła białą folię obsypaną mąką.
- Tam tadam~!
- Muszę sobie kupić okulary – mruknął Sev.



Z dedykacją dla Wrath .
Zawsze będziemy Cię z Sev’em kochać ♥

[ aż mi smutno że już nie ziomujemy :c czas spędzony z Tobą nie był stracony ♥ ]
Ave Wrath-chan ♥



Sev łaknie komentarzy.
Nawet na temat pogody nie pogardzę.

środa, 25 listopada 2015

rozdział X MAGIC WANDS IN MATRIX

obecnie mam napisane ok 50 rozdziałów, wszystko w zeszytach :D
teraz to tylko przepisać ._.'
- Narysuj to sobie - powiedział Sev
- Zaraz ci przyfasolę człowieku
...Lubię fasolę

Sev i jego Super Serduszkowy Pamiętnik ♥

Data : Septembr
Pogoda : z nieba spadają cukierki.

I któż mówi że cukierki szczęścia nie dają?

Nelka pożarła  moją książkę od transmutacji mówiąc że dzieci w jej wieku jakoś muszą zdobywać wiedzę i nabywać umiejętności. Gdy zjadła Historię Hogwartu dałbym sobie paznokcia uciąć że urosła ze 20cm~!



Bazyliszkowaci siedzieli na białych, mięciusich fotelach w pokoju o białych ścianach bez okien.
Fotele stały w półokręgu, naprzeciw nich stał szklany stolik i pusty fotel a za nim były drzwi.
Białe ale niewiarygodnie widoczne na tle ścian.
Drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł łysol zwany Morfeuszem, usiadł na wolnym fotelu.
- Witajta, Morteusz się zowie...
- To prostacki akcent? - zapytał szeptem Edward.
- I co z tego? - zwrócił się do łysego Jack Skeleton.
Morfi wyjął z kieszeni 8 czerwonych i 8 niebieskich tabletek, położył je na stoliku.
- Tylko od was zależy jaką drogą podążyta...
Przyjaciele uśmiechnęli się głupawo.
- Gadka szmatka - mruknęła Nel
- Mata ze dwa wyjścia - zaczął Morfeusz dość niepewnie ignorując ich podłe uśmieszki. - Gdy weźnieta niebieska kapsułka wrócita żeście do dumu i po robocie...
- Brzmi zachęcająco - mruknął Severus.
- Cukierki~! - krzyknęła Nelka.
Ziomki zachichotali patrząc jak łysemu podnosi się ciśnienie.
- Ale gdy wybierzeta te drugie to sie weźnieta i przeniesieta do Matrixa, klawo nie?
- My nie jesteśmy owcami - wtrącił Edward
Łyknęli niebieskie kapsułki, zrezygnowany Morfeusz wziął tabletki, czerwony barwnik spłynął i okazało się że to niebieskie tablety.
Zapewne Morfeusz zanim się tu zjawił zaliczył działkę i dziabnął fetę.
Wściekli Separatyści rzucili się na niego, niestety zanim zdążyli go udusić zemdleli.
Obudzili się w dziwnym pomieszczeniu przykuci do zatęchłych foteli z Hello Kitty.
Mieli na sobie brudne, podarte piżamy w kaktusy a w szyi z tyłu głowy zrobiono im dziury aby można ich było podłączyć do kontaktu.
Ledwo otworzyli oczy i ktoś podłączył ich do matrixa. Zniknęli z foteli całkowicie wchodząc do świata maszyn.
Znaleźli się na dworcu King's Cross, wyglądał tak samo jak zwykle, pociąg stał na stacji a wokół niego zbierało się pełno mugoli.
Podeszli do peronu 9 i 3/4. Severus pobiegł w jego kierunku i doszło do zderzenia czołowego ze ścianą, upadł z impetem na ziemię.
Nagle pojawił się Morfeusz.
- A ty co tak leżysz jak ten plan pięcioletni? - zapytał.
- Przewróciłem się - odrzekł Sev nadal napastując podłogę.
- A po jakie licho?
- Nie specjalnie przecież.
- Wstawaj no już! Mam wysłać specjalne zaproszenie jaśnie panie? - zapytał z pogardą poprawiając czarne okulary.
- Dlaczego by nie - Zoffie przywaliła mu z patelni i pomogła Severusowi wstać.
- Temu to się nudzi... - westchnął Sev patrząc na nieprzytomnego Morfiego.
- Do abordażu! - polecił Jackie.
Wybiegli na zatłoczoną uliczkę Londynu, ludzie byli tak zajęci swoimi sprawami że nie zwracali uwagi na bandę dziwaków w pelerynach pałętających się po centrum w biały dzień.
- I co teraz?  - zapytała Lucynka.
- Podstępem przejmiemy władzę w matrixie - odpowiedział Sev, przysiadł na ławce i przybrał pozę myśliciela.
- O mój Severusie cóż za splendor! - pochwaliła jego wyśmienity pomysł Zoffie.
- Zmrozić krew, zjeżyć włos i odebrać głos - dodał Jack
Andy wepchnął wszystkich na ławkę żeby nie rzucali się w oczy a sam począł się rozglądać czując że nadchodzi niebezpieczeństwo.
- Przydałby się jakiś środek transportu - mruknął.
- Może sanie Mikołaja eŚ? - podsunął Skeleton.
Andy przysiadł obok nich i jak się okazało zasłaniał im widok na mega Fiata 126, podbiegli do niego, drzwiczki były otwarte, kluczyk w stacyjce.
Z łatwością się w nim pomieścili, wyjechali na główną ulicę.
Ktoś zaczął do nich strzelać, Sev siedzący z tyłu strzelił ich z kilku oszałamiaczy robiąc dziurę w tylnym okienku, kilka klonów w czarnych garniakach padło na ziemię.
Przyśpieczyli i skręcili w ciemną boczną uliczkę po czym wjechali komuś na chatę rozwalając drzwi i kawałek ściany. Wyszli z samochodu i wyskoczyli przez okno z drugiej strony.
Znaleźli się na opustoszałej brukowanej uliczce, Ślizgoni nie mogli uwierzyć własnym oczom, przy gablocie sex shopu stał ich kumpel piżmak Avery!
Sev do niego podbiegł.
- Avery! Avery!- potrząsnął nim, ale ten nawet na niego nie spojrzał.
- Avery jak śmiesz nas ignorować! - oburzyła się Lucynka.
Avery powoli obrócił głowę i spojrzał gdzieś w dal nieprzytomnym wzrokiem, ku nim zmierzał Yaxley na białym jak śnieg jednorożcu z powiewającą srebrzystą grzywą dumnym i pięknym.
Avery wskoczył na jednorożca i przytulił się do pleców kumpla Ślizgona, razem pogalopowali ku zachodzącemu słońcu.
Ze sklepu ktoś wyszedł, kobieta w czerwonej sukience i stylowych butach na szpilkach.
Gdy odwróciła głowę w ich stronę okazało się że Belatrix Black.
- Bella?! Co ci się stało? - zapytała przerażona Lucynka.
- Została przerobiona - odrzekł Andy.
Bella obdarzyła ich promiennym uśmiechem i odeszła.
-Co tu się dzieje na zgraję Skrzatów Domowych! - wkurzył się Sev.
Krzyknął tak głośno że ze sklepu wybiegła inna kobieta we włosach przypominającą lody dwu smakowe, pastelowe barwy błękitu i różu, ujrzała ich i zaniemówiła.
- Cyzia? Ciebie też przerobili? - zapytała Zoffie.
- Co mi narobili? - zdumiała się dziewczyna.
- Co za Cyzia? Brzmi jak jakiś owoc morza - burknął Jackie.
- Chyba tylko w połowie, patrzcie ma jeszcze normalne nogi - zauważył Andy.
- Nie możemy pozwolić na to żeby zrobili z niej to co z Belli - Sev przejął inicjatywę, złapał ją i rzucił Jackowi jak worek ziemniaków.
- Oddalmy się stąd bo i nas przerobią!
- Co się dzieje?! Sev! - Cyźka spanikowała.
Zoffie walnęła ją z oszałamiacza.
- I co teraz? - Lucynka chwyciła Sev'a za ramię.
- Za mną bazyliszkowaci~! - Andy ruszył przodem.
Popędzili za nim, przez wąskie szczeliny pomiędzy budynkami, tajemne tunele dla kotów aż dotarli do skraju lasu.
Zaczęli rzucać zaklęcia ochronne, Ed też do nich dołączył, podniósł patyk z ziemi i zaczął nim wymachiwać.
- I co teraz? Może pożyczymy od kogoś okręt? - zaproponował Jackie.
Andy wyjął z kieszeni namiot, wielkości paczki zapałek, postawił go na ziemi.
Wkraczam z nożycami w gąszcz twego namiotu - rzekł Edward.
Weszli do środka i od razu wgramolili się do kuchni gdzie stało kilka foteli i puf, rozsiedli się wygodnie.
- Spójrzcie tylko co znalazłem w schowku na miotły! - krzyknął Jack i wysypał na stół pączki z dziurami. Wszamali kolację.
- Na mą duszę! - wrzasnęła Nelka - Biega za mną donut z lukrową polewą!
- Super! Zjedzmy go! - ucieszył się Sev.
- Nie będziemy spożywać żywych pączków! Co my, policjanty?  - zbeształa go Zoffie.
- To może chcesz gumę Orbit? - podsunął Jack.
- Gumy nie żuję bo mi nie smakuje - rzekł Edward.
Zaległa cisza którą przerwało ciche chrupanie, to Sev konsumował już nieżywego donuta, jedna z pączkowych nóg wystawała mu z ust.
Nagle do namiotu wtargnęła ogromna acromatula.
- Arania exumei! - Sev przegonił pająka ale po chwili zaczęło szturmować ich coraz więcej.
- Łapcie Cyźkę i uciekamy! Teleportacja łączna! - krzyknęła Zoffie
Andy złapał Cyzię za nogę i Zofcia teleportowała ich w cholerę.
Po ich obu stronach znajdowały się wysokie ceglane budynki a na końcu ciasnej uliczki był dwumetrowy mur.
- Cóż to za ekstrawagancki nieład? - zbulwersował się Jack.
- A to co? Pochód feministów? - zapytała Lucyna zwracając swe spojrzenie na główną ulicę przez którą w równym szeregu spacerowali sobie pogodnie agenci Smith.
- Nie oddychać KPW? - szepnął Jackie.
Zasłonili usta dłońmi, Sev cofnął się o krok i nadepnął na puszkę.
Agenci się zatrzymali i spojrzeli prosto na bazyliszkowatych.
Przyjaciele zaczęli uciekać w stronę muru gonieni przez armię klonów.
- To  ślepy zaułek do jasnej Anielki! - krzyknęła Zoffie.
Próbowali wdrapać się na mur zza którego wyłonili się rudzi bliźniacy, pomogli bazyliszkowatym i w oka mgnieniu znaleźli się za murem.
- Dzięki ziomale, jestem Lady Lucyna Malfoy - przedstawiła się z gracją.
- Jestem Fred - powiedział jeden z bliźniaków, oboje byli tego samego wzrostu, nieco wyżsi od Seva, o niebieskich oczach i łobuzerskich uśmiechach. Oboje byli ubrani w peleryny czarodziejów.
- A myślałem że ja jestem Fredem - napomknął drugi.
- No tak! - uderzył się w czoło - Jestem George.
- A to co za kolorowe zwłoki? - zapytał Fredi patrząc na Narcyzę którą Andy trzymał za nogę.
- Cyźka - odrzekł beznamiętnie Andy.
- Super - skomentował bliźniak G.
- Zapewne nie znajdujemy się na Karaibach? - zapytał Jackie.
- Jesteśmy na Pokątnej.
- Dobrze że nie na Nokturnie - mruknął Sev.
- A co to za Nekturn? - zapytała Nel.
- To ulica dla fajnych czarodziejów. Ej chodźmy do Ollivandera! - poleciła im Zoffie.
Podeszli do nędznie wyglądającego sklepu, na wystawie leżała poduszka a na niej flaszka.
- Tak! Znajdziemy dla was różdżki! - Lucynka spojrzała na Jackie'go.
Weszli do sklepu, jak spod ziemi wyrósł przed nimi staruszek Ollivander.
- Nie sądziłem że was tu jeszcze zobaczę patałachy - rzekł.
- Potrzebujemy 4 różdżki - zauważyła Narcyza.
Nikogo nie dziwiło to że się obudziło, w sklepie zalatywało stęchlizną.
-... a ja mu mówię ty idź się zabalsamuj - powiedział Edward a wszyscy parsknęli śmiechem.
- Panie Nożycoręki czy można? - zapytał Ollivander.
Ed obrócił się do niego przodem.
Różdżkaż zmierzył po kolei każdą z par jego nożyc.
- Proszę spróbować tej, 13 i pół cala, stal i serce smoka.
Edzio wziął od niego różdżkę i nagle poczuł uderzenie gorąca w nożycach przeszywające całe jego ciało, machnął nią a snop czarnych iskier wystrzelił z jej końca.
- To już?
Edward schował różdżkę do kieszeni i zaczął się pałętać po sklepie, Skeleton podszedł bliżej.
Pan starszy zlustrował go, przełknął ślinę i poszedł w głąb lasu.
Wrócił po chwili z dużą białą różdżką.
- Proszę, kupa żelastwa... to znaczy kość jednorożnego konia i krew smoka, 14 cali, nieco wygięta.
Szkieletowy wziął różdżkę przez jego rękę przepłynął dziwny zimny prąd, wzniósł różdżkę i wystrzeliły z niej małe kości.
- Jakże wspaniałe - ucieszył się Jack, ukrył różdżkę i stanął obok drzwi.
Jackie podszedł do starszego pana i otarł dłonie o spodnie.
- Mam odpowiednią różdżkę dla pana, panie Sparrow.
- Kapitanie Sparrow - poprawił go kapitanek.
- Kapitanie... 11cali heban i serce Krajkena. Znakomita do rzucania uroków.
Jacki zamrugał i wziął różdżkę, poczuł się jak po kilku głębszych, jak tylko wystrzeliły z niej iskry szybko ją schował i poszedł kraść cukierki.
- O a ta dziewczynka nie ma nawet 11 lat - rzekł Ollivander spojrzawszy na Nelkę.
- Oszczerstwa! Ja mam 150 lat! Po prostu skurczyłam się w praniu - oburzyła się dziewczynka.
- Która noga ma moc?
- Żadna - odpowiedziała grzecznie Nelka.
Zmierzył dokładnie każdy z jej palców, dłoń i rękę.
- Mam doskonałą różdżkę dla panienki Nelki...- wytwórca różdżek zniknął i po chwili pojawił się wśród nich z różdżką.
- 12 cali wiśnia i serce smoka z kosmosu... nie pytajcie jak je zdobyłem - uśmiechnął się wariacko.
Nel wzięła od niego różdżkę z której wystrzeliły płatki kwiatów wiśni które zaczęły tańczyć i wirować wokół niej.
- Dziękujemy panie Ollivander - podziękowała Zoffie wręczając mu worek galeonów.
Wyszli na Pokątną.
- Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem - rzekł Sev


Uwierz w magię a ciąg dalszy nastąpi...


Albo dajcie jakąś oznakę życia, czy ktoś to w ogóle czyta? xD

Andy nie godny by jego opowiadania były czytane, idzie pić mydło.



wtorek, 24 listopada 2015

rozdziałek IX PANOWIE LUNATYK, GLIZDOGON, ŁAPA I ROGACZ

Sev i jego Super Serduszkowy Pamiętnik 
Data : Światowy Dzień Żelek
pogoda : Deszcz żelek .
Edward obrzucił mnie żelkami i tak się zaczynam zastanawiać czy on zawsze miał taki dziwny wyraz twarzy .

Ciąg dalszy przygody w Forks ~
Początek pisany „wierszem”
- Po co Ci ten cudzysłów manualny.? – pyta Edward – Są rymy.? Nie ma dialogów.? To wiersz na okulary Dumbledore’a~!

Skoro Ed tak mówi to tak musi być...

Czy znajome mym towarzyszom to co nie uniknione.?
Rymowanka.? Prosta wyliczanka.?
Reszta towarzyszy wnet gdy te słowa słyszy
pokrętnie kręci głowami, niczym krętacze z kilkoma głowami.
Do środka domostwa zaprasza, Andy nieborak tak wygłasza.
Goście w dom a w domu kasza.
Miękkie poduszki na podłodze wyścielone, Andy na co Ci one.?
Edwardowi do głosu dojść dano i kromki chleba mu nie odebrano.
Ten wnet zapytuje czy w gospodarza domu ketchup się znajduje.
Bo ketchup dobrze smakuje.
Gospodarz w tym bałaganie znaleźć go spróbuje.
Wtem jak wicher wpadły i do mięsa się dopadły, konie.
Czarne zmory,  już wypełzły ze swej nory.
Toż to testrale, stworzenia przemiłe, czarne lecz nie są zgniłe.
Sev wciąż przemawiał i do zakończenia polemizowań namawiał.
I cóż tedy poczniemy gdy te oto stworzenia dosiądziemy.?
Może kremowego piwa się napijemy.?
Pytanie to chodziło Edwardowi po głowie, w takim to sposobie ..
bez cienia wątpliwości iż owe testrale twarde mają kości.
Andy przedstawił im Lunatyka, on gada i gada a zegar tyka i tyka.
Tam też Glizdogon, ten ładny ma ogon.
Tu Łapa a tam też mapa. Andy towarzyszy swych z Łapą wnet poznaje i mapą w skutek tego po twarzy dostaje.
A tu też Rogacz, zwierz to nie byle jaki daleko mu od marnej pokraki.
Dosiadłszy pegazy Edward z trudnością opanowywał gazy.
Nad swym koniem szybko zapanował bo nie był z niego żaden konował.
A ich właściciel, żaden z niego mściciel, dostąpił i został godzien Luniaka dostojnie prowadzić, młodzień.
Zoffie ze swym lubym, ni grubym ani chudym, dosiąść mu Łapę pozwoliła bo istota z niej niezwykle miła.
A Lucyna powabna dziewczyna kapitana Sparrow’a na zad stworzenia wnet zawoła.
Ładnie się na nim usadziła, Rogacza to niespodzianka przemiła dostąpiła.
- Tam na zewnątrz są zombie.? – Lucynka pogłaskała niespokojnego Rogacza.
- Tak – odparł spokojnie Jackie i poprawił kapelusz.
- Mamy jakiś plan.? – zapytał Sev
- Zawsze mamy jakiś plan – napomknął Edward.
- Ale nie tym razem – dodał radosny Jack
- Będziemy improwizować – stwierdził Andy.
- To mi najbardziej odpowiada – ucieszył się Sev.
- Andy się zgłasza na ochotnika żeby otworzyć przejście – powiedział Edward
- A co jak wyskoczą mutanty.? – zapytała Lucynka.
- Zetrzemy ich na proch – odrzekła beznamiętnie Zoffie.
- Masz jakieś uzi na składzie kamracie.? – zwrócił się do Andy’ego Jackie.
Andy dał każdemu po dwie kusze.
- Chodźmy skopać im kosmiczne tyłki! – wykrzyknął Edward.
Wyjechali na testralach na pustą ciemną uliczkę, księżyc w pełni oświetlał im drogę.
Od drzwi dzieliło ich tysiąc mil morskich, Andy ruszył przodem.
- Bij zabij~! – krzyknął Andy.
Byli już naprawdę blisko gdy zombie wyskoczyły zza rogu.
Peverell rzucił granatem w drzwi które się rozwaliły otwierając przejście obcym.
Tymczasem bazyliszkowaci strzelali z kusz do zombie.
- Jest ich za dużo! – zauważył Edward.
Sev zagwizdał, testrale wzbiły się w powietrze, jeden z zombie złapał Lunatyka za ogon ,wdrapał się na niego i złapał Andy’ego za nogę.
- Andy! – krzyknął Jack.
- Nie! – wrzasnęła Zofcia.
Zombie zrzucił go z testrala na ziemię a reszta rzuciła się na niego.
- Nie! Andy! – krzyczała Lucynka.
Na Andy’ego rzucała się coraz większa banda mutantów. Nagle do Forks wkroczyli obcy z dzidami .
Przyjaciele zwrócili spojrzenia na kosmitów, nawet nie zauważyli jak Andy zrzucał z siebie zombie i rozrywał ich stęchłe ciała na kawałki.
Przemienił się w wilkołaka i był odporny na ich bakterie i protisty. Wycofał się na wieżę a potem wlazł do środka by zażyć eliksir tojadowy.
- Odwrót kamraty~! Na wieżę~! – zarządził Jackie, wlecieli na testralach na wieżę, zeskoczyli z kucyków które wbiegły do środka.
Zombie wystraszyły się obcych i zaczęły w nich rzucać kamieniami. Ale nawet nie drasnęły żadnego z obcych gdy ci rzucili w mutantów koktajlami monotowa a szef spalił resztę miotaczem ognia na napalm.
- Miotacz ognia na napalm?! Spalą nas! – zauważyła Zofcia
- Po moim trupie!
To było jedwabiste wejście smoka, z przejścia w wieży buchnął dym a z niego wyłonił się cały i zdrowy Andy z pistoletami na wodę.
- Andy~! – ucieszyła się Lucynka.
- Ty żyjesz! – krzyknął uradowany Sev.
Wzięli od niego pistolety.
- Patrzcie! Tam jest jakaś dziewczynka! – Andy wskazał na seledynowo włosą dziewczynkę o różowych oczkach w żółto-niebieskiej sukience i kosmicznych kozaczkach.
- To obcy ją porwali – Zoffie spojrzała na dziewczynkę
- Może ją uratujemy.? – zaproponował Edward.
- Niezwłocznie – dodał Jack
- Aquamenti maxima! – z różdżki Andy’ego wytrysnął ogromny strumień wody, obcy zaczęli się topić i rozpływać a Zoffie przejęła dziewczynkę.
- Nie jedzcie mnie! – krzyczała przerażona dziewczynka.
- Dlaczego ona tak krzyczy.? – zapytał zdegustowany Sev
- O nie! – woda z różdżki Andy’ego przestała lecieć.
- Woda się skończyła w różdżkach! Wiać! – poleciła im Zoffie
Uciekli w ciemny zaułek, obcy odcięli im ostatnią drogę ucieczki, byli w potrzasku.
- Zapłacicie nam za wszystko, jak nie dziś to jutro.. – szef obcych uniósł nieco miotacz.
- Może być przelewem.? Czy wolicie gotówkę.? – zapytał Sev.
Dziewczynka stanęła przed bazyliszkowatymi i gdy alien wyzionął ogniem z miotacza nieznajoma go wciągnęła a potem zwróciła spalając tym samym ufoków na proszek.
Nic z nich nie zostało, napalm robi swoje.
- Czemu nas uratowałaś dziewczynko.? – radosny Edward wyszczerzył do niej zęby.
- Jestem Nelka – przedstawiło się dziewcze uprzejmie.
- Gdzie jest Twoja mama.? – zapytał Jack.
- Nie posiadam – odrzekła Nelcia.
- Ojej… – Lucynka ja pogłaskała.
- A po co komu taka mama.? – prychnął Sev.
- I otóż to. Ja będe Twoim wujkiem Jackie – zaproponował kapitan.
- To ja starszą siostrą~! – Zofcia przytuliła Nelkę.
- Ja też chcę być jej siostrą~! – Lucynka przyłączyła się do tulenia.
- I ja~! – krzyknął Andy.
Wszyscy spojrzeli na wyszczerzonego Andy’ego.
- Tyle że… bratem.? – poprawił się.
- To ja będę wujkiem – postanowił Jack
- No a ja… Jakie pozycje rodzinne mi zostały.? – zapytał Edward
- Szalonego wujka – podsunął Sev.
- To do Ciebie zdecydowanie pasuje – poparła go Zoffie.
- Zawsze myślałem że byłem mamą czy to nie kapelusznik był wujkiem.? – rzekł nieco smutny Edziu.
- Kapelusznik! Powiedziałeś Kapelusznik!? – powtórzył Andy.
- Tak. Też go lubiłeś.? – mruknął Edward.
- Dlaczego dopiero teraz mi o tym mówicie.? – Andy zdarł opaskę z oka.
- Żebro Kapelusznika~! – krzyknęła Zoffie.
- Skąd je masz.?- zapytał Severus – to Ty jesteś tym kolesiem o którym mówiła Alicja.?
Andy podał im żeberko.
- A teraz uwolnijmy Kapelusznika! – nakazała Zoffie.
Edward i Jack unieśli wysoko ręce na których stanął Sev a na jego głowie siedziała Zoffie.
Czarnowłosa uniosła żebro jak najwyżej mogła. Rozpłynęło się a z czerwonego dymu wyłonił się duch Szalonego Kapelusznika.
- Nareszcie …- westchnął.
- Edwardzie opiekuj się naszymi dziećmi – rzekł Kapelusznik i zniknął.
- Widzisz Ed! Byłeś lepszy od matki! – powiedział Andy.
- Tak Ed, jesteś najlepszym matką na świecie – Zofcia go przytuliła.
- To co.. wracamy do domu.? – zapytał Sev.
- Zarekwirujmy okręt~! – zaproponował Jackie.
- Luniak, Glizdek, Łapa, Rogacz! – Andy zagwizdał, po chwili przyleciały cztery testrale.
- Witaj Luniaczku – Zoffie wsiadła na niego z Sev’em.
- Leć Łapciu! Leć! – krzyknęła radosna Nelka.
Bez najmniejszych przeszkód powrócili na hawirę Andy’ego.
- Zabieramy was do naszego domu – postanowił Jack.
- Może ugotuje wam Sev’a ulubione danie.? – zamyślił się Edward.
- Niespodziankę.? – Sev zgłodniał.
- Lubię niespodzianki~! – Nelka była szczęśliwa.
Szli ciemną uliczką na której poprzednio walczyły zombie z pasożytnimi krwiopijcami , ich stęchłe truchła zostały spalone przez obcych.
Na znaku przy drzwiach widniał teraz napis :
FORKS
Wampiry i świry
112 mieszkańców
- Sporo ich zginęło tej nocy,  nieźle~! – zauważył Jackie
- Nie, to numer na policję się zmienił. Więc byli skazani na bluesa. – poprawiła go Lucynka.
- Żegnaj Forks i dzieci wojny – rzekła Zoffie

Lecieli ciemnym tunelem i po chwili już nie wiedzieli gdzie są…
Nic nie wiedzieli, stracili przytomność ..
Dokąd zabierze ich ciemny tunel.?
Co tam znajdą.?
Czy zginą.? Czy dokona się zemsta obcych.?
Czy Sev dostanie na urodziny upragnione skarpetki w renifery.?

Od Edwarda któremu spodobała się fucha adwokata :

~ żeby nie było.. od początku wiedziałem czym są te testrale, zapytałem tylko żeby rozładować sytuację bo już po 4 sekundach cisza staje się niezręczna.
~ Kim są Lunatyk Glizdogon, Łapa i Rogacz.? a bo ja wiem.. jeśli ktoś taki istnieje to niech lepiej zmieni imiona bo ktoś jeszcze pomyśli że są nienormalni..
~ Zombie zrzuciły Andy’ego z testrala, ah tak, tak zrzuciły.
~ Może mi ktoś powie kto ugryzł Andy’ego.?

Z PODZIĘKOWANIEM DLA WRATH-CHAN ZA ELIKSIR TOJADOWY KTÓRY SPORZĄDZAŁA ANDY’EMU PODCZAS KAŻDEJ PEŁNI.



Andy stara się o czytelników ~
daj znać jeśli ci się podoba, jeśli ci się nie podoba też daj znać c: 

niedziela, 22 listopada 2015

rozdział VIII PROROK CODZIENNY - WALKA O HOGWART

http://bazyliszkowo.blog.onet.pl/2012/10/12/9-prorok-codzienny-walka-o-hogwart/

( Od Sev’a : - Proszę państwa oto Fred, mój długopis i przyjaciel.)

FЯEDOWE STOWARZYSZENIE DEWIANTÓW Z NKWD CZYLI :
EWENEMENTALNA FUTERKOWA ARMIA SADYSTYCZNYCH SEPARATYSTÓW Z BAZYLISZKOWA.

Tego nie przewidywała ustawa .


Gdy bazyliszkowi dewianci skonsumowali śniadanie Jack przyniósł gazetę.
PROROK CODZIENNY
Zmodyfikowany groźny wirus zmutował się i połączył ze śmiercionośnymi bakteriami kolkowymi które przedarły się do strefy powietrznej w Kalifornii.
Połowa mugoli została już przemieniona w bezmózgie zombie.
Zostało już potwierdzone przez ogólną izbę perfidców że zombie potrafią zarazić niezarażonych gryząc ich.
Zabić takiego zombie można strzelając z headshot’a.
- To my jesteśmy w Kalifornii? – zdziwił się Sev.
- Nie bójcie się dzieciaczki. Spokojna wasza poczochrana, wujek Ed o wszystkim pomyślał – zaczął Edward.
- Bo w Kalifornii mieszkają świrusy.. - wyszczerzył zęby i zszedł na dół, a reszta za nim.
Zatrzymali się w przedpokoju, podszedł do ściany pokrytej tapetą z kolorowymi numerkami.
Kliknął na kilka i tajemnicze przejście w ścianie się otworzyło.
Stalowe drzwi o grubości 30 cali.
Weszli do nie wielkiego pomieszczenia gdzie zostali przeskanowani tęczowym promieniem.
Nożycoręki wystukał hasło i winda ruszyła na dół, gdy się zatrzymała wykaszlał klucz i otworzył drzwi windy.
Przeszli do wąskiego korytarza, w ścianie przed Edwardem pojawiły się wgłębienia w kształcie nożyc by sprawdzić ich Edwardalność, niewiarygodnie małej wielkości strzykawka pobrała mu krew.
- Hasło? – rozległ się głos Barbie by sprawdzić prawidłowość barwy głosu.
- Życie jest czadowe – odrzekł Edi.
Zapaliło się nieco oślepiające światło i drzwi się otworzyły.
W pół okrągłym szarawym pomieszczeniu było pełno dziwnych urządzeń z przyciskami, włącznikami i przełącznikami.
Na ścianie było kilka ekranów. Edzio miał podgląd do każdego zakątka tego domu i ogrodu.
- Do czego służy ten przycisk? – zapytał Sev
- Wciśnij.
Sev wcisnął czerwony przycisk, trawnik otaczający dom zniknął i zalała go woda, teraz ich pałac otaczała fosa do której wpłynął ogromny smok podmorski.
- Potwór z Loch Ness? – ucieszyła się Zofcia.
- Zapomniałem wam go przedstawić, ma na imię Spencer. – Ed wyjrzał przez okienko.
- A ten? – zapytał Jackie i kliknął na duży zielony przycisk.
Mur otaczający posiadłość wzrósł podwójnie, otoczyły go druty kolczaste pod napięciem z fosy wyłoniła się wilka wieżyczka bez dachu.
- Tam będzie dobra miejscówka – rzekł Edward i otworzył klapę w podłodze, zjechali za nim długim tunelem na zewnątrz, pojawił się tam mostek po którym przeszli do wieży.
Były w niej tylko schody na górę i mnóstwo pistoletów.
Zabrali ich tyle ile zdołali unieść na górę, położyli się na leżaczkach i obserwowali co się działo za murem.
Do zachodu zostało jeszcze kilka godzin, w tym czasie zdążyli się porządnie uzbroić, włożyli czarne kombinezony i pelerynki ochronne, pałac świecił białym światłem jak wielka żarówka, na murach wokół były reflektory by oślepić i odstraszyć zombie.
Zombie jednak były bezmózgie i po zajściu słońca wydały dziki ryk.
Ku murowi naprzeciw wieży mknęły zombie, a na ich czele nemesis ~ Ke$ha, jedyny poczochrany zombie.
Wszystkie zapaprane jakimś brudem i kolorowymi prochami, rozwalili reflektory rzucając w nie kamieniami, dość celnie jak na bezmózgowców.
Zaczęły się wspinać po murze, poraził ich prąd i spadły ale po chwili powstały i zaczęły się ponownie wspinać.
Bazyliszkowaci strzelali do zombie, mutanty spadały jednakże większość wstawała bo nie trafiali headshot’a.
Nagle czas się zatrzymał i wszyscy w spowolnieniu obrócili głowy by spojrzeć na Sev’a z bazooką, nie zdążyli nawet krzyknąć ” Sev ty palancie” gdy ten wystrzelił rakietę w główny mur rozwalając go do połowy, zombie zostały zasypane gruzami.
Edward zagarnął szybko wszystkich, wcisnął guzik na poręczy otaczającej wieżę i pojawił się wąski metalowy most prowadzący na dach pałacu. Przebiegł na niego sprintem, zeskoczyli z dachu i wbiegli w głąb ogrodu, dobiegli do kręgu drzew.
Sev otworzył drzwi w kształcie serca, wszyscy wbiegli za nim. Lecieli czasoprzestrzennym tunelem i wylecieli na chodni obok znaku .
FORKS
WAMPIRY i ŚWIRY
997 mieszkańców .

Pobiegli do centrum miasta, nie wzięli ze sobą broni więc poszli ją kupić na Hiszpański odpust, przy pistoletach stał i oglądał je wysoki długo włosy mężczyzna z maską Wandetty, sprzedawcą był zombie.
- Są pistolety? – zapytał Edward,
- Dzieci wojny ukradły – odpowiedział zombie posiadający mózg.
- Na wampiry wystarczą pistolety na kapiszony – powiedział znajomy nieznajomy którego ciągle napotykali.
Wrzucił wszystkie pistolety ze straganu do kartonu.
- Śledzisz nas?- zapytał Sev.
Koleś się zaśmiał.
- Chodźcie za mną.. – rzekł.
Poszli za nim do prostokątnej wieży, w środku byłą wielokrotnie większa niż na zewnątrz. Stanęli przy ruchomych schodach prowadzących na dach wieży, koleś usiadł na schodku by być maską zwrócony do nich, schody ruszyły a przyjaciele stanęli na schodkach niżej.
- To chyba odpowiednia chwila by zapytać.. Kim w ogóle jesteś? – zapytał Jack
Koleś zdjął maskę.
- Andy~! – krzyknął Jack.
Mężczyzna nazwany przez Jack’a Andy’m miał długie granatowo-czarne lekko rozczochrane włosy i jedno oko koloru zielonego a drugie zakryte opaską, uśmiech wariata i superowskie kolczyki w lewym uchu.
Wyszli na dach.
- To wasi kumple? -  zapytał Andy gdy do Forks wtargnęła armia zombie.
- Długo by opowiadać - rzekł Edward spojrzawszy na Sev’a.
- A więc to wina Sev’a?  – zapytał Andy
- Wcale nie! – oburzył się Sev. – No dobra.. Przesadziłem z bazooką..
- Patrzcie! – przerwała Sev’owi Zoffie.
Z naprzeciwka zombie wyskoczyły wampiry, było ich o wiele więcej.
Andy rozdał każdemu pistolety na kapiszony i zaczęli do nich strzelać.
- To wampirów nie trzeba ćwiartować i spalić? – zdziwił się Edward.
- Żeby je zabić – dodał Jackie
- O nie.. Tak myśli Stefa Mayer ale grubo się myli.. – odpowiedział Andy i zestrzelił kilka wampirów.
- A to kto? – Zoffie wychyliła się by popatrzeć na kolesi bez koszulek.
- Tak zwane świry, chorda wilkołaków pod wodzą Jacoba – Andy podszedł do Zofci.
Kolesie bez koszulek zaczęli tańczyć jak PSY w Gangnam Style a gdy zombie przemieniły wszystkie wampiry wilkołaki uciekły.
Przyjaciele zaczęli strzelać w zombie, jednakże pistolety na kapiszony na nich nie działały.
Mutanty zaczęły się wspinać na wieżę a Andy zaczął w nich strzelać na pałówę a potem rzucał w nich pistoletami.
Andy wyjął z kieszeni różdżkę i machnął nią krótko, nastała cisza.
- Co oni tam robią? – Edward spojrzał na dół.
- Podeptali Ci trawnik! – krzyknął Jack .
Andy zamachnął się różdżką a wszystkie zombie pospadały z wieży.
- Avada Kedavra! – zielony promień światła ugodził nemezisa.
- To oni też są odporni na magię? – zdziwiła się Lucynka.
- Tak! – krzyknął Jackie gdy Ke$ha powstała.
- Zeżrą nas kurde! – krzyknęła Zoffie
- Lumos maxima! – z różdżki Andy’ego błysnęło oślepiające światło i zombie uciekły do lasu.
- One tu jeszcze wrócą – westchnął Edward.
Przez ulicę przebiegł tłum pięciolatków z Kałahami.
- A któż to? – zapytała Lucynka
- Dzieci wojny – odrzekł Andy.
- Dzieci Putina? – podrzucił Jack
- Władimira Putina? – zdziwił się Jackie
- A któż to taki? – zapytała Zoffie
- Nie mam pojęcia – odpowiedział Jackie.
Sev wzruszył ramionami i rozejrzał się.
Ujrzeli błysk złotej piłeczki i chłopca w czerwonych szatach lecącego za nią na Nimbusie 2000.
Koleś ją połknął.
- Zbiera mu się na pawia!- krzyknął Edward.
Harry Potter wypluł znicza, Andy mu go ukradł, na zniczu było napisane Otwieram Się Na Sam Koniec.
- Zaraz wykituję! – wtrącił Sev przekrzykując Andy’ego.
Znicz się otworzył Andy wyjął z niego kamień wskrzeszenia ze znakiem insygni śmierci i obrócił go trzy kroć.
Ku nim kroczył Salazar Slytherin, nie był duchem ale nie był też żywy.
- Lordzie Slytherin.. – zaczął Andy
- Oh, proszę.. Mów mi Salazar.
- Salazar Slytherin?! – krzyknął Sev nie wierząc własnym uszom.
- Jak zabić odporne na magię zombie? – zapytał Andy.
- Potrzebni wam będą obcy.
- Mamy obcych~! – krzyknęła Zoffie
- Ale martwych – napomknął Jack
- A jak ich zabiliście? – zapytał Salazar .
- Z magii – odrzekła Lucynka.
- To żyją~! – ucieszył się Andy
- A postawiliśmy im taki ładny nagrobek – mruknęła Zoffie
- To jak ich odnajdziemy? – zapytał Edward.
- To oni was odnajdą. Tylko otwórzcie przejście – rzekł Salazar i zniknął .

Tam tada dam~! Koniec kolejnej notki ~
Jeżeli gdziekolwiek będzie „an” zamiast „na” wyobraźcie sobie że to tylko sen. Ja tak robię .
[ wszystkie błędy poprawione więc taka możliwość jest niemożliwa]

buhahahaha!

rozdział VII Krwiorzercze bestie... kucyki Pony.

[http://bazyliszkowo.blog.onet.pl/2011/10/29/7-krwiozercze-bestie-rainbow-dash-pinkie-pie-i-apple-jack/
7. Krwiożercze bestie – Rainbow Dash, Pinkie Pie i Apple Jack .
29 października 2011]



Akcja nieco wyrwana z kontekstu aczkolwiek ..
Tak mi podpowiadała ma trupia powierzchowność, dedykuję tę notkę wszystkim kucykom MLP.

- Nie! Nie wchodźcie do tej studni! – krzyknął facet Andy stojący na przeciw nich, po drugiej stronie studni .
- A to niby dlaczego?! – zapytał wyzywającym tonem Severus .
- Bo po co macie tam wchodzić? – odrzekł Andy
- Na przykład dlatego iż Ty nam nie każesz – odezwał się Edward
- To nie rozsądne.
- To nie Twoja sprawa – pouczyła go Zoffie
- Mylisz się .
- A co tam właściwie jest? – zapytała Lucynka
- To studnia więc zapewne jest tam woda – Jack machnął lekceważąco dłonią i odepchnął nieznajomego z drogi.
- Tam nie ma wody.
- I dlatego też tam wejdziemy – Jackie wyprzedził Jack’a i zajrzał do studni .
Andy odwrócił się do nich plecami, gdy wskoczyli zagwizdał i pojawił się ognisty feniks Fawkes ( Którego wykradł Dumbledore’owi)
- Fawkes będziesz musiał ich wyciągnąć – powiedział do ptaka i usiadł opierając się o studnię. Wyjął kilka kusz i zaczął je czyścić. Miał przeczucie że już wkrótce mu się przydadzą .
Studnia do której wskoczyli przyjaciele była bardzo głęboka, bo lecieli z pół godziny .
Na dnie jednak nie czekało ich zatonięcie, nieznajomy Andy miał rację. Na dnie znajdował się świat a studnia była przejściem. Otóż po środku tego świata był niezbyt wysoki płot ciągnący się aż po horyzont, dzielący go na krainę dzikich koni i kucyków .
- Mogę jednego kucyka? – zapytała Lucynka
- Jasne~! Żywego czy... ? – Jack zamilkł napotkawszy wzrok Lucyny
- Wybierz sobie jakiegoś – polecił jej Kapitan Sparrow .
Bazyliszkowaci znajdowali się na terytorium kucyków, które biegały i bawiły się nie zwracając na nich uwagi .
- Chcę tamtego~! Z rogiem i znaczkiem na boku w kształcie diamencików~! – powiedziała Lucynka do Jackie’go wpatrując się w jednorożca Rarity .
- Ja też chcę jednego~! – krzyknęła Zoffie
- Którego.? – zapytał rozglądając się wokół Edward
- Tamtego~! – Zoffcia wskazywała na Mustanga mknącego na czele stada po drugiej stronie płotu .
- Ale jak złapiemy tego.? – Sev spojrzał na jednorożca
Jackie wyjął linę i zrobił z niej lasso na które złapał kucyka, podał koniec linki Lucynce .
Inne kucyki to zauważyły, sypnęły w nich kolorowym prochem z brokatem który miał właściwości paraliżująco usypiające. Gdy się obudzili znajdowali się za kratkami, kolorowymi z lukru .
Jack, Sev, Jackie i Edward byli w lochach pod pałacem kucyków .
- Gdzie jest Zoffie.?! – histeryzował Sev – Gdzie Lucynka.?! Zoffie.! Lucynka.!
Nikt nie odpowiadał, Sev wpadł na niezły pomysł i zaczął konsumować ściany zrobione z truskawkowej czekolady .
Zoffie i Lucynka były zamknięte w wierzy zamku otoczonego wrzącą lawą z rumu a wokół latali dementorzy .
Znajdowały się w okrągłej komnacie pełnej truskawek i słodyczy, tylko one nie były zrobione ze słodkođci. Obydwie dziewczynki przebrane były w wykwintne suknie jakby uciekły z  Disney’a.
- O nie! Te kucyki są pogięte – krzyknęła Zoffie
- Może – szepnęła Lucynka przeglądając się w lustrze – Ale jak my stąd wyjdziemy?
W komnacie nie było drzwi ani okien .
- Seeev~! – wydarła się Zoffcia po czym zamilkła i nasłuchiwała ale było słychać tylko tykanie wielkiego zegara wiszącego na ścianie nad stolikiem z lukrecji .
- Ale to okropne – rzekła wnerwiona Zoffie, rozwaliła stół, zegar i kilka krzeseł .
- Od razu lepiej – stwierdziła .
Lucynka usiadła na dywanie i zaczęła konsumować poduszki z waty cukrowej.
Kucyki zauważyły że Ślizgonki się zbudziły,  w ścianie pojawiły się drzwi.
Zerwały się na równe nogi, Lucynka podbiegła do drzwi.
- A jak to pułapka? Jak Voldemort chciał żebyś to wreszcie zobaczyła~?- Zoffcia zasłoniła sobie usta dłońmi i wyszczerzyłam ząbki.
- Zoffie, oprócz Jackiego nie mam już nikogo na świecie – odrzekła Lucynka.
Zoffcia pomyślała o Sev’ie, zacisnęła pięści, zajrzała do szuflady w komodzie i znalazła  w niej nożyce, ucięła suknie swoją i Lucynki tak aby sięgały im do kolan.
- Cudownie Zoffciu~! – krzyknęła Lucynka.
Ruszyły ku drzwiom, do pokoju wbiegła Rainbow Dash, błękitny kucyk o tęczowych włosach, tak jak inne kucyki miała wielki łeb i oko pięć razy większe od ludzkiego .
- Nigdzie stąd nie pójdziecie! – krzyknęła Rainbow zagradzając im drogę.
- Zejdź mi z drogi! – Zoffie wjechała Rainbow Dash z majgery, kucyk nie przyzwyczajony do bólu padł martwy .
- Zoffciu, jesteś wielka .. – powiedziała z podziwem Lucynka, wyszły na korytarz, ściana była fioletowa, więc Zoffie ją polizała.
- Jagodowa~! – poinformowała Lucynkę
Pobiegły w stronę światła, na końcu korytarza był balkon z piernika zdobiony malinami i kremem.
- D-d-d dementorzy .. – wyjąkała Lucyna na widok setki dementorów latających wokół wierzy – Wyczarujemy patronusy~?
- Jeszcze nie teraz. Odnajdźmy Sev’a i resztę – postanowiła Zoffie. Zawróciły .
A tymczasem Sev zjadał ściany, aż dotarli do pokoju o kolorze brokuł i szpinaku.
Edward polizał jedną ze ścian i od razu zwymiotował.
-  Smakuje jak szpinak i groszek! – Ed otarł twarz rękawem .
- Fuuj~! Marchewkowa! – wykrzyknął Sev polizawszy podłogę
- Ohyda! – stwierdził oburzony Jack
- Vipera evanesca! – Severus bez wahania podpalił to pomieszczenie.
Nie mieli wyjścia musieli zawrócić.
- Duro! – Sev rozwalił kolejną ścianę, pobiegli ciemnym tunelem nagle tunel się skończył i wpadli w przepaść, okazało się że wypadli na tęczową polanę wewnątrz pałacu .
- Cóż za parszywe zwierzęta – Edward położył się na gęstej trawce, to był znakomity pomysł ponieważ na łąkę wkroczyło kilka kucyków.
- Tych łachmytów spalimy w ofierze przeświętej Celestii, a potem wypierzemy mózgi dziewczynkom i zamienimy je w kucyki– postanowiła Twilight Sparkle.
Sev nie wytrzymał psychicznie, wstał i rzucił się na kucyka, Jackie, Jack i Edward ruszyli w jego ślady, Jackie je zastrzelił, Edward pociął a Skellington zjadł .
- To teraz znamy ich plany -  podsumował Jackie
- Może zaczną je szukać i opóźnią tą całą egzekucję – rzekł Jack
Ruszyli ku drzwiom, za nimi był kolejny korytarz, biegli przed siebie aż bum~!
Zderzyli się z kimś .
- Lumos – szepnęła Zoffie i rozświetliła światłem ze swej różdżki całą tą scenę, bazyliszkowaci leżeli na podłodze .
- Zoffie~! – krzyknął Sev.
Uradowani tym fortunnym wydarzeniem, ogarnęli się i wstali .
- Te kucyki chcą nas spalić a wam wyprać mózgi – zdradził dziewczynkom Edward .
- Słyszeliśmy ich rozmowę – wyjaśnił Jackie
- A potem Jack je zjadł – dodał Sev
- Nie chcę mieć spranego mózgu! Chodźmy stąd – rzekła Lucynka.
I tak też zrobili, poszli dalej aż do balkonu na którym poprzednio były dziewczyny .
- Co to? – zapytał Jackie
- Dementorzy – odpowiedział Sev
- Sev skup się! Pomyśl o czymś miłym~! -  nakazała Zoffie.
Zmrużyli oczy, wyciągnęli różdżki i już mieli wypowiedzieć Expecto ..
Gdy z czeluści korytarza wyskoczyły kucyki, cała zgraja .
Były tak rozwścieczone że  urosły im wielkie wampirze zęby i piana leciała im z pysków.
- Na razie musimy dać sobie z tamtymi spokój – westchnął Nożycoręki
Wyjęli maczety które podarował im Rambo i zaczęli zawzięcie walczyć z kucykami, jedna z kucyków zwana Apple Jack wytrąciła miecz Jack’a, odgryzła mu kościaną rękę i zaczęła uciekać.
- Oddawaj moją rękę patałachu! – Jack dopadł Apple odebrał jej swą rękę  i odgryzł jej głowę. – Przydałaby się Sally.
- Czekaj, zaraz to naprawię – Zoffie tyknęła końcem różdżki miejsce gdzie powinno być teraz ramie Jack’a a to natychmiastowo odrosło .
- Po co im by była Twoja ręka~? – zapytał Jackie.
- Może chciała go sklonować? – podsunęła Lucynka
- Wy tu gadu gadu a te bestie .. – nie zdążył dokończyć zdania gdy dorwała go Flatter Shy i wbiła mu kły w łydkę.
- Niee~! Zamieni mnie w zombie! – krzyknął Edward i porozcinał kucyka na drobne kawałeczki, wścieklizna z Flatter przeszła na niego, własnonożycznie rozszarpał wszystkie kucyki na strzępy a potem ruszył na dementorów.
- Edwardzie~! Nie! – krzyknęła Zoffie
- Expecto patronum~!
Dementorzy już pochłaniali duszę Edwarda gdy patronus Sev’a przegnał ich gdzie pieprz rośnie.
- Moja trupia powierzchowność podpowiada mi że Edward ma przechlapane – zmartwił się Jack
- Łagodnie ujmując – dodał Jackie
- No co wy~? Patrzcie jakie ma fajne włosy!  – powiedziała Lucynka
Włosy Edwarda stały się różowe, zapewne na skutek ukąszenia przez kucyka .
- To jak się teraz stąd wydostaniemy~?- zapytała
- Tiaa, to będzie trudne . – rzekł przytomny już Edward i stanął pod studnią ( dziurą w niebie)
- Heeeej~! – krzyknął Jackie.
Do studni zajrzał Andy.
- Pomóż nam~! – krzyknęła Zoffie .
Andy zniknął, przyjaciele usiedli na trawce, załamani. Nagle ze studni wyleciał czerwony ptak, feniks Fawkes.
- Patrzcie~! – Sev zerwał się na równe nogi.
- To Fawkes~! – ucieszyła się Zoffie
- Fawkes? – powtórzył Jack
- Fawkeees~! – Sev skakał z radości, feniks usiadł mu na ramieniu .
- A co to za Fawkes~? – zapytał Jackie
- To Feniks – wyjaśniła Lucynka radośnie .
- I on nam pomoże~? – Edward podszedł do Fawkes’a
- Jasne~! – Zoffie wyszczerzyła ząbki.
Fawkes chwycił szponami ręke Skeletona, Sev chwycił za jego drugą rękę a Edward za nogę Sev’a, Lucynka i Zoffcia uwiesiły się na nogach Jack’a.
Po chwili wszyscy zasnęli ( z wyjątkiem Fawkes’a) .
Obudzili się o poranku na trawniku przed wielką bramą .
- Gdzie my jesteśmy~? – zapytała Lucynka
- W domu – odrzekł Edward, jego oczy się zaszkliły. To niewiarygodne. Są w domu~!
Ed, Sev, Zoffie i Skellington otworzyli bramę i pobiegli przedzierając się przez zarośla do pałacu i przytulili się do ściany.
Potem wdarli się do środka i biegali po całym domu przez dobre kilka godzin .
Gdy się zmęczyli udali się do kuchni .
- Gdzie Edward? – zapytał Skellington
- Zdaje się że .. – zaczął Jackie
- Strzyże trawnik~! – dokończyła za niego uradowana Lucynka .
Edward musiał doprowadzić swój ogród do porządku a kiedy skończył przyniósł do kuchni beczkę .
- Pinakolada~! – wykrzyknął i wlał do sześciu kubków pinakoladę i wyjął sześć miseczek z sorbetem z niespodzianką .
- Żelkiii~! – ucieszył się Sev gdy przedarł się do niespodzianki pierwszy.

. . .
Ciąg dalszy nastąpi x_x

[ P.S Andy kocha wszystkie kucyki ]

sobota, 21 listopada 2015

rozdział VI OŚLIZGŁE MACKI DAVY'EGO JOHNESA

http://bazyliszkowo.blog.onet.pl/2011/10/25/6-oslizle-macki-davyego-johnesa/

Najprawdziwsza historia Titanica .

Na Tortudze.
– Idź my tu poczekamy ..- rzekł Jack.
– To mi zajmie tylko chwilkę - odpowiedział Jackie
– Idę z Tobą - Lucyna podeszła do kapitanka.
Weszli do pijackiej knajpy i podeszli do baru, przy ladzie stał wysoki barman z pirackim kapeluszem nasuniętym na oczy. Zanim cokolwiek powiedzieli facet wyjął zza lady kilka skrzyń rumu, Jack i Lucynka wzięli je bez słowa i ruszylibz nimi ku drzwiom.
- Wielkie dzięki kamracie! - podziękował Jackie.
 – Omijajcie wody Bałtyku- powiedział barman.
Gdy się obrócili  by na niego spojrzeć już go nie było. Szybko udali się do wyjścia ale drzwi zagrodził im Davy Johnes tak zwany Mackowaty.
Jackie nie wierzył własnym oczom, tyknął palcem jedną mackę, ona była prawdziwa~! I oślizła .
– To nie sen, Jack-powiedział mackowaty unosząc kąciki ust w drwiącym uśmieszku, Lucyna schowała się za plecami Jackie’go.
– Jak to możliwe.?
– Calipso przysyła mnie tu z pewną misją..
–Ty i misja...
Wyprostował się i spojrzał na Mackowatego przeszywającym spojrzeniem niczym Dumbledore, jakby prześwietlał go promieniami rentgena bez rentgena.
Oczy Jacka są czarne jak jego dusza.
– Gdzie jest cyborg?
– Nie wiem o czym mówisz ty pijawko...
– Doskonale wiesz o czym mówię ,Jack ..
Jack przestał go słuchać i zaczął szukać wyjścia, poczuł jak Lucynka przytula się do jego pleców. Niedaleko były drewniane schody na górę i duże okno. Spojrzał przed siebie na sufit .
– O żesz w mordę jemioła .
– Pewnie pełno w niej nargli-ostrzegła go blondwłosa.
Jack obrócił się do niej przodem, spojrzeli sobie w oczy.
– Co za nargle?
– A skąd mam wiedzieć
Powoli się do siebie zbliżyli, a potem namiętnie pocałowali, świat zawirował. Mackowaty stał z szeroko otwartymi ustami ale oni nie mieli najmniejszego zamiaru przestać.
– Sparr...- Davyś nie zdążył dokończyć bo Lucynka uciszyła go krótkim machnięciem różdżki.
Wokół wybuchło wielkie zamieszanie, ludzie zaczęli ze sobą walczyć .
Panna Malfoy  rzuciła na siebie i Jackie’go Zaklęcie Kameleona, widzieli tylko siebie nawzajem, nikt inny ich nie widział.
Jack pociągnął Lucynę na górę po schodach .
Mackowaty rzucił w ich kierunku miecz który wbił się w nogę dziewczyny, łzy spływały jej po policzkach, Davy ruszył w ich stronę ,Sparrow objął ją i wyskoczyli przez okno .
W  mgnieniu oka wrócili do portu, w pośpiechu odcumowali okręt i odbili od brzegu.
– Dlaczego tak się spieszymy?- zapytał Edzio mieszając zupkę w kociołku.
– Mackowaty pytał o ciebie - powiedziała Lucyneczka którą Jackie odstawił na pokład. Zalewała się krwią póki Zoffie nie naprawiła jej nogi.
 – Macko co? - zdumiał się Sev.
– Stary znajomy - Jackie stanął za sterami.
– I przed nim teraz uciekamy.? - Zoffie spojrzała na kapitana.
 – My nie uciekamy.
– Im szybciej stąd odpłyniemy tym lepiej - skwitował Jack.
– Oo jest rum~!- ucieszył się Sev i podbiegł do skrzyni*
 – Koleś nam dał - powiedział dumna i podeszła z Zofcią do Sev’a a reszta za nimi, tylko Jackie stał przy sterze.
– Twoje zdrowie Jackie.- Skeleton opróżnił butelkę a potem ją zjadł*
Lucynka wzięła jedną butelkę i zaniosła kapitanowi, tylko ona i Zoffie nie piłą rumu.
– Jest może cytrynowy sorbet.? - zapytał Sev któremu zaburczało w brzuchu.
Skeleton pokręcił przecząco głową.
– Dropsy cytrynowe Dumbledore'a? Ziemniaki z rożna? Kurcze pieczone?
– Niet.
– Może napadniemy na jakiś okręt? - zaproponował Sparrow.
 – Tam coś płynie~!
Na horyzoncie było widać duży stalowy okręt.
– Zaraz, zaraz.. Co tam jest napisane? - Jack podrapał się po czaszce.
– Titanic.! - krzyknęła uradowana Zoffie i pobiegła po uzi.
 – Ale będzie rozruba!- Ed złapał kilka shotgun’ów  niczym profesjonalny strzelca.
Czekali aż będą dostatecznie blisko.
– Musimy mieć plan! - zauważyła Lucynka.
– Będziemy improwizować .
 – To mi najbardziej odpowiada - skomentował Sev
– Ja to idę po cytrynowy sorbet .- Zoffie przeładowała spluwę.
 – Dobra więc plan jest taki :
Bierzemy co się da i zabieramy na Perłę .
– A potem zatopimy to żelastwo.!- ucieszył się Ed
Przeszli na Titanica po moście którego wyczarowała Zoffie ,Skeleton i ona poszli na dół ~ podejrzewali że tam właśnie będzie kuchnia, słuchając rad Jackie’go szli jakby byli stąd z uzi i koktajlami monotowa w kieszeniach .
Znaleźli kuchnię, kucharze chcieli wezwać ochronę ale Czarnowłosa rzuciła jednego nożem – prosto w plecy.
- Dziabnął mnie.! Widziałeś.?! Dziabnął mnie .. świnia .. -To były ostatnie słowa tego kucharza, wściekły Skeleton wyrzucił jego truchło przez okno.
– Jest tu cytrynowy sorbet.?
- T-tak ..
Przynieśli wielkie plastikowe pudełko z napisem :

CYTRYNOWY SORBET
Cytryny z Brazylii
Lód  z Antarktydy
Bez orzechów i bez wymówek.

– I pinakoladę dla Lucynki!
Wzięli dwa kartony, jeden z kokosami a drugi z ananasami Zoffie rzuciła koktajlem i ruszyli do wyjścia. Po drodze słyszeli krzyki płonących żywcem ludzi .
Jackie i Lucynka znaleźli, Jack go otworzył i dał Lucynie wszystkie naszyjniki jakie tam były, założyła ile się dało a resztę pochowała do kieszeni, sam kapitan zarekwirował różne inne kosztowności, gdy przybiegła ochrona Lucyna zastrzeliła ich z shotguna.
Sev i Edward bawili się najlepiej, strzelali z uzi we wszystko co się poruszyło .Ukradli mini basen, fajerwerki oraz bombarty, wbiegali do każdego pokoju i strzelali w każdy telewizor który wybuchał i stawał w płomieniach.
Gdy zabrali wszystko na Czarną Perłę wzięli koktajle monotowa i rzucili w Titanica oraz strzelali  do uciekających pasażerów .
Potem Severus wmontował basen w Perłę.
– Dobra robota~!- Jackpochwalił załogę i pogłaskał Sev’a.
 – A teraz będziemy świętować z okazji braku okazji.- ucieszył się Ed.
Rozłożyli się po środku okrętu i pili drinki tj. pinakolada z rumem, a Zofcia i Lucynka zajadały cytrynowy sorbet z miętą .
Tej nocy nie spali, odpalili wszystkie bombarty i fajerwerki .
Luz blus.
Lecz nagle tudzież zrobiło się dziwnie ciemno, nad wodą unosiła się zielonozgniła mgła, woda bulgotała.
– Gdzie my jesteśmy?- Lucynka podeszła do burty.
– Zdaje się że.. Nad morzem Bałtyckim - Jackie spojrzał na mapę i kompas.
– Niee .??- Edzio się skrzywił.
– Mieliśmy omijać te wody~!
– Co? - zaciekawiła się Zofcia.
– Facet który dał nam rum tak powiedział - wyjaśnił Jackie.
– Zawracamy.!- powiedział stanowczo Skeleton.
Edward wychylił się przy lewej burcie, zachwiał się i wpadł do wody.
– Edward!- Sev chciał już wskoczyć do wody ale Jack złapał go za przegub.
– Idziemy wszyscy razem.
Wszyscy razem wskoczyli do wody i zanurkowali, mogli bez wahania oddychać pod wodą.
Wyrosły im niewidzialne skrzela czy to czysty talent.
Płynęli na wschód, namierzając Edwarda dziwnym przyżądem, Jack mu chyba wszczepił czipa.
Przy różowych wodorostach ujrzeli znak
KARUZELA ODMÓŻDŻENIA
Popłynęli w przeciwnym kierunku, Skeleton prawie dostał zawału widząc kolorowe domki i SYRENY.!
Pływały sobie jakby były u siebie.
– O nie! Te krwiożercze bestie pożrą Edwarda! - Sev wpadł w panikę.
- Oszalałeś?! To tylko syrenki...- Czarnowłosa popłynęła przodem do kolorowego muszelkowego pałacu.
– Czy to Edward.?
Edward siedział na Tronie (klopie) a syreny przynosiły mu podarki.
– Edward.?
 – Jack~!
 – Nic Ci nie jest.? - Sev podpłynął bliżej niego.
 – Pomocy ..- szepnął.
Ktoś nadpływał, przyjaciele ukryli się za kolumną. Do komnaty wpłynęła blond włosa syrena Pindzia, księżniczka z którą ma się ożenić Edward.
Chociaż prawdę mówiąc mu to wcale nie przeszkadzało (Byle by tylko nie śpiewały).
– Musimy jakoś wtopić się  w otoczenie .- Sev wyjął różdżkę i transmutował swoje nogi w ogon.
- Sev wyglądasz jak syrena ..-skomentowała Zoffie.
Severus uśmiechnął się do niej zadziornie, transmutował Skeletona  w człowieka a potem nogi wszystkich przyjaciół w ogony .
– Śliczna z Ciebie syrenka Lucynko ..- Jackie wsunął jej kwiatka we włosy. Podpłynęli do Edwarda i skłonili się nisko, obserwowani przez inne syreny.
- A co to za śmiertelnik? - spojrzał na ludzia Jacka z syrenim ogonem.
- To Jack.
– Zaraz Cię stąd zabierzemy ..- szepnął Jack odstawiając szopkę.
Rozejrzeli się, syreny dziwnie na nich patrzyły.
– Wrócimy po północy -szepnął Sev ale Edward pokręcił głową.
- Do tej pory mogę być już martwy...



Następna notka ~ ” Krwiożercze  bestie – kucyki Pony .”
Zwie się tak mimo iż  ma dużo wspólnego z kucykami kucyk xDDD .. ~

Która nigdy się tu nie pojawi bo nie mamy czasu na głupoty.

rozdział V OBCY POTRAFIĄ CZYTAĆ W MYŚLACH

http://bazyliszkowo.blog.onet.pl/2011/08/22/5-obcy-potrafia-czytac-w-myslach/

[Dedykuję tą notkę  Wrathci .
(Wspomnij mnie czytając zawartość pierwszego nawiasu)
Autorkę bloga- psychosis-essence.blog.onet.pl]
Już ze dwa wieki żeśmy się nie widzieli, ale nigdy Cię nie zapomnę~!


- Jackie zdmuchnij świeczki  i pomyśl życzenie! – krzyknął Jack
Jackie zdmuchnął świeczki. Zoffie, Sev i Jack uściskali go a Edward pokroił tort. Świętowali do późna w nocy.
Rum lał się litrami a konfetti leciało z nieba.
-Jackie, jakie było twoje życzenie? – zapytał Sev.
-Nie powiem bo się nie spełni...- Jackie uśmiechnął się tajemniczo i zerknął na Lucjusza.
Następnego ranka obudziło ich miałczenie Kota. Mieli niemiłą ochotę go poćwiartować.
Sparrow poszedł obudzić Lucjusza.
-Moje życzenie się spełniło...- wyszeptał do siebie, wchodząc do pokoju Malfoy’a ,położył się obok niego na łóżku.
-Jack, jeśli to sen to nie musisz się wynosić na bambusa.
-To sen ..Edward czeka ze śniadaniem ..- Pogłaskał go czule i niechętnie wstał, poszedł obudzić Sev’a. Tryskał radością.
Wszyscy siedzieli już przy stole gdy wszedł Lucek.
-Lucjusz? – zapytał niepewnie Edward .
-Co się gapicie?
-Bo jesteś kobietą– rzucił beznamiętnie Sev
Lucjusz pobiegł do łazienki i wrzasnął jak dziewczynka w horrorze a potem zemdlał.
Zanieśli ją do pokoju ,przy jego łóżku siedziała Zoffie a obok Sev.
-Zoffie?- szepnął powoli otwierając oczy.
- Tak koleżanko? – Zofcia spojrzała na przyjaciela z lekkim uśmiechem.
-To nie był sen?
-Niestety nie . – rozczarował go Sev
-Jeżeli mam taki zostać na zawsze, skonfundujcie mnie.
Nie chcę żyć jako kobieta, wiedząc że kiedyś byłem mężczyzną... – poprosił Lucjusz
Zoffie zmrużyła oczy, niezmiernie skupiona i skonfundowała Lucjusza, który stał się Lucyną.
Lucynka  w pożyczonych od Zofci damskich łaszkach wyszła z przyjaciółmi, Ślizgonami na dwór, biegali w polu kukurydzy aż dotarli do ogromnego kręgu.
-Jack! – krzyknęła Lucyna
Edward , Jackie i Jack dobiegli do kręgu.
-Ta kukurydza jest zgięta do samej ziemi ale nie ma złamanej łodygi . – zauważył Jackie
- I jest różowa! Pewnie wygłynął jej mózg.
Ślizgoni wrócili na podwórko .Kot rzucił się na Zofcię gdy ta ,chciała mu przygrzać z patelni ,chciał ją zadrapać. Sev zabił go siekierą.
Tyle emocji.
Wszyscy wrócili do domu.
-Jack ,dasz mi kanapkę.? – poprosiła Lucynka
-A co z tą którą Ci przed chwilą dałem.?
-Jest stęchła ..- odsunęła od siebie jedzonko.
-Te kwadraty...Zrobiły obce formy życia . – rzekł nagle Sev.
-Obce formy życia.? Z zaświatów.? – zapytał Jackie
-Z kosmosu ..No wiesz, z marsa.
- Albo snickersa...To brzmi bardzo logicznie . – stwierdziła Zofcia
-Wcale nie.! To pewnie głupi żart naszych psychicznych sąsiadów! – krzyknął oburzony Edward
Wszyscy na niego spojrzeli.
-Jestem głodna . – powiedziała nagle Lucynka
-Zaraz coś ugotuję ..A co byś chciała.? – zapytał Jack
-Spaghetti .
-A wy.?
-Spagetti z rumem . – poprosił Jackie
-Edward.?
-Pure ziemniaczane i  spagetti .
-Tartę kajmakową ze spagetti proszę . – Zofcia wyszczerzyła ząbki.
Sev długo się namyślał
-Kurczak w sosie spagetti .
-A ja zjem cheeseburgera ze spagetti, podwójnym ..
Jack klasnął w dłonie i zabrał się do gotowania. Wieczorem gdy było już ciemno wszyscy siedzieli przy stole i oszamali swoje potrawy, nagle usłyszeli że ktoś robi rozrubę. Jakby ktoś chodził po podwórku i nawalał patelnią w samachód.
-Koniec tego.! Ci Weasleye doprowadzają mnie do szału.!- Jack wstał od stołu.
-To idziemy im skopać tyłki.? – uradował się Edward
-Tak.! – podbiegli do drzwi.
-Uważajcie na siebie .. – powiedziała Lucynka
-Jasne .- Jackie mrugnął do niej i wybiegł z domu, obiegli dom dookoła, ktoś zeskoczył z dachu i wbiegł w pole kukurydzy ,pobiegli za nim.
-Już nie żyjesz Weasley!
-Tak! Obetnę Ci wszystkie członki!
Dobiegli do kręgu, nikogo nie złapali .Było ciemno a nie mieli latarek. Jack który był wyższy od kukurydzy doprowadził ich do domu idąc w stronę światła pochodzącego z okien. Szybko wrócili.
-I co? Złapaliście ich? – zapytała Zofcia
-Kto to był? – mruknął Sev
-To zbzikowani Weasleyowie ,uciekli nam .. – odrzekł Jackie
-Dlaczego Oni to robią? Oni są straszni! – Lucynka wpadła w ramiona Jackie’go.
-To się wydaje niewiarygodne, i nie mam na myśli tych trójkątów..- Sev spojrzał na Jackiego i Lucynkę, zachichotał.
-Patrzcie! – krzyknęła Zoffie i podbiegła do włączonego telewizora, wszędzie ,na każdej stacji pokazywali prostokąty w zbożu , na całym świecie. Dziwnie znajomy długowłosy facet radził zaopatrzyć się w pistolety na wodę .
-To kosmici . – rzekł Sev.
-Co Ty pleciesz?!- przerwał mu stanowczo Jack.
- Wianek.
-To psychopaci którzy nie mają kotów .I myślą że będą sławni przez te kręgi na polach ..- wyjaśnił Edward.
-Dlaczego nie mają kotów? – zapytała Lucynka.
-Dosyć tego jak na dziś .- rzekł Jack i wszyscy zamilkli. -Marsz do łóżek .
Dnia następnie kolejnego Skeleton postanowił że, aby zapomnieli o kotach i ich psychopatach lub jak niektórzy sądzą – obcych. Pojechali do miasta. Ferrari które wczorajszej nocy Jackie ukradł niejakiemu Bieberowi.
Zamówili u Floriana największe porcje lodów i poszli do biblioteki. Jack przekonał obsługę by ich wpuścili. No on, miał dar przekonywania i nie z powodu swego wyglądu, o nie~! Jemu po prostu nikt nie może się oprzeć. (Andy wie jak to jest, przychodzisz do niego na herbatkę a po chwili strzyżesz mu trawnik, własnymi zębami)
Sev pobiegł do działu Science fiction i zaklął pod nosem widząc napis :

saga Zmierzch
Księżyc w Kiblu.

Lecz w końcu znalazł jakąś książkę naukową o kosmitach. Gdy wrócili na farmę usiadł w salonie na kanapie, przed tv i założył tiarę czarodziejów .
Edward stanął jak wryty gdy zobaczył młodzieńca .
- Kosmici potrafią czytać  w myślach ..Ta tiara zabezpieczy mój umysł .- powiedział Sev, niewiarygodnie pewny siebie i wrócił do czytania.
Ed zdegustowany, szybko się oddalił. Zoffie i Lucyna usiadły obok Sev’a i włączyły telewizor .
Nożycoręki przyprowadził do salonu obu Jack’ów, tym razem zastał troje ślizgonów w dziwnych tiarach ,jak zahipnotyzowani wpatrywali się w tv.
-Inwazja obcych...
Jackie podbiegł do telewizora ,nad Nowym Jorkiem unosił się tuzin statków kosmicznych w kształcie majonezu.
-Pojawiają się centymetr od znaków– szepnął Sev
-Są już u nas– dodała Zofcia
- Zabijemy drzwi i okna deskami .- postanowił Jack
-A to coś da.? – zdumiała się Lucynka
-Mel Gibson tak zrobił
Jackie i Skeleton zabrali się do pracy, Edward podawał im deski a Severus gwoździe.
Gdy wszystkie drzwi i okna zostały zabite deskami rozległa się pełna grozy cisza którą zagłuszyli obcy, weszli na dach.
Przyjaciele pobiegli w popłochu do piwnicy ,szybko zabarykadowali drzwi. Do których zaczęli się dobijać obcy.
-Co oni robią.? – przeraziła się Lucynka
-Nie próbują wejść tylko się dobijają .- Zoffie wbiła wzrok w drzwi
-A to zboczeńcy~! – Sev się odwrócił i spojrzał w sufit.
-Szukają innego wejścia .- Jackie też spojrzał na sufit.
-Kiedyś tu trzymano miód! Gdzieś tu musi być zsyp!
Oboje Jack’ów i Ed zaczęli szukać zsypu.
-Jestem już blisko! Czuję powiew miodu! – krzyknął Edward idąc wzdłuż ściany
-Ja też.!- krzyknął Jack, doszli do miejsca gdzie stał Sev.
-Co znowu?
Nagle na szyi Sev’a zacisnęły się szpony obcego.
-Avada Kedavra.!
Zielony błysk i kosmita był już martwy .Severus podbiegł szybko do Zoffie i przytulił ją.
Edward przysunął do miejsca zsypu wielką szafę i kilka worków z ziemniakami .Mimo niezmiernego wysiłku i strachu wszyscy zasnęli, pierwsza obudziła się Lucynka .
-Jackie, Jackie ..- szeptała Sparrow’owi do ucha i szturchała go,  Jackie powoli otworzył oczy i spojrzał na nią.
-Chodźmy stąd.
Jack wstał opierając się o półkę ,którą zwalił robiąc okropny hałas i budząc wszystkich. Wyjął pistolet i wyszedł powoli na górę, a reszta za nim. Wszystkie drzwi i okna były otwarte. A po deskach nie było ani śladu ,wyjrzeli przez okno.
Przed ich domem stał bunkier , wyszedł z niego jeden obcy nieco podobny do człowieka. Z dużymi oczami jak żarówki i szponami niczym harpie, ciało pokrywały mu kolce jak u Rogogona Węgierskiego,
Jack wystrzelił do niego, kosmita padł martwy .
-Padnij!- krzyknął
Obcy wrzucili przez okno koktajl monotowa ,dywan zaczął płonąć, wściekły Skeleton rzucił akwarium z druzgotkami na dywan. Gasząc płomienie a potem wywalił go na obcych którzy zaczęli się rozpuszczać. Aż została z nich kałuża niczym z rozlanej Coca Coli.
Lecz to nie koniec bo obcy wezwali wsparcie. Kilka tuzinów kosmitów stało przed domem z koktajlami, uzi i shotgunami.
-Headshot.!-krzyknął uradowany strzeliwszy jednemu prosto w czachę.
-Sectumsempra~!-Zoffie ruszyła Jackie’mu z pomocą.
-Multikill.! Yeah~!
Zbiegli na dół bo obcy wrzucili przez okno kilka granatów. Lucynka wzięła drugi pistolet od Sparrow’a i strzelała do obcych. Dużo ich już zginęło ale wciąż przybywali nowi .
Wtem kula świsnęła przy uchu Zoffie że śmierć minęła ją zaledwie o kilometr .Sev dostał napadu furii i wybiegł z domu .
-Avada kedavra.! Avada kedavra.! Ha Ha.! Gińcie kosmiczne ścierwa.!- Sev wybuchnął szaleńczym śmiechem gdy obcy padali jak mrówki.
-Avada kedavra.!
Sev zabił już wszystkich ale różdżkę wciąż miał uniesioną wysoko, wiatr potargał mu włosy, padł na kolana.
Przyjaciele do niego podbiegli ,Zofcia położyła dłoń na jego ramieniu . Dom zawalił im się za plecami ,mimo to nikt się nie odwrócił.
-Yeah! Ja chcę jeszcze raz!- ucieszył się Edward
-Tia. Tyle że teraz nie mamy gdzie mieszkać - mruknęła Lucynka
-Mamy Czarną Perłę .- zaproponował Jackie.
-Pobawimy się w piratów.?- zapytała Zofcia a jej oczka zabłysły szkarłatem.
-To mi się podoba~!- Jack pochwalił i pogłaskał Zofcię.
Jeszcze chwilkę posiedzieli w ciszy a potem poszli na Perłę.
(Ale zanim to zrobili zabrali martwym obcym bronie.
Aczkolwiek wypadałoby ich pochować. Wykopali wielki dół ,wrzucili tam ciała obcych i zasypali je ziemią.
Jack postawił wielki nagrobek z ściany ich domu na którym napisali :

Tu spoczywają polegli Obcy z Kosmosu .
ŚMIERĆ BĘDZIE OSTATNIM WROGIEM KTÓRY ZOSTANIE ZNISZCZONY .

Brednie -dopisał Edward.
Wszyscy na niego spojrzeli i pokiwali głowami, Edward zmienił napis :

Tu leża słusznie poległe Kosmiczne Ścierwa
TAM OBCY TWÓJ GDZIE UZI TWOJE

Zoffie, Lucynka, Sev, Jackie, Jack ,Edward.

Na dole nagrobka złożyli swe podpisy i odeszli na Czarną Perłę)

A w tym czasie obcy wygrzebali się z grobu, byli cali czerwoni a ich szef miał róg jak jednorożec .
- Kurna, jesteśmy odporni na magię.!- wykrzyknął i obrócił się przodem do swoich kumpli.
- Namierzyć mi tych złodziejaszków.! Chcę odzyskać moje uzi.!
- To może trochę potrwać- odrzekł niezwykle kolczasty z uszami jak gnom.
- Widzieliście to.?- obcy zwrócili wzrok ku nagrobkowi.
- Tam obcy Twój gdzie uzi Twoje ..
- Wzruszające ..- stwierdził szef i wydrapał sobie dziurę w nodze ~ co miało oznaczać dogłębne wzruszenie i radość .
A Bazyliszki musieli ukryć przed Jackie’m koktajle monotowa. Jackie pomyliłby je z rumem. Jedna zapałka i Buum.!
Powstałby nowy świat na którym żyłyby dinozaury ..~ Brzmi zachęcająco ..
Dlatego też najsampierw popłynęli na Tortugę , ale to w następnej notce pt. ” Oślizłe macki Davy’ego Johnesa".

Ciąg dalszy może nastąpi.

rozdział IV ZOFFIE W KRAINIE CZARÓW

"Dedykuję tą notkę
 Justynie  ~ Yaoistycznej Yaoistce  ."
40 lat minęło jak jeden dzień, a my nadal ziomujemy i gites :D
 

Zachód słońca rozpościerał się nad horyzontem. Niebo spowiło się ognistymi barwami połączonymi z różem i fioletem.
Sev ,Jack ,Edward i Lucjusz odpływali Czarną Perłą, Lucek Podbiegł do burty i spojrzał na kapitana Sparrow’a, który nadal walczył z Hiszpanami na tonącym okręcie.
-Jackie! - krzyknął.
Kapitan go dostrzegł ,chwycił liny i przeskoczył jak Tarzan na Perłę.
 -No co wy... Nie mogliśmy go tam zostawić.- Powiedział wymijająco szybko podchodząc do Severusa, zerknął przez ramię na zadowolonego Jackie’go.
- I co teraz.? Odnajdziemy Kapelusznika? - zapytał Sev.
-Droga do Krainy Czarów jest daleka . Nie wiem jak się tam dostaniemy... - zmartwił się Jack.
 -Ale ja wiem. - ucieszył się kapitan okrętu objął Sev’a i Lucjusza ramionami  -Ale najpierw rozbujamy okręt .
Tak więc zaczęli biegać od burty do burty, rozbujali okręt i poszli na dno.
- Ale czad! - wykrzyknął panicz Snape.
Ujrzeli na zewnątrz zielony błysk – wstrzymali oddech ~ wyglądało to jak klątwa Avada Kedavra ,czyżby był tam jakiś czarodziej.?
Po chwili wynurzyli się z wody, słońce właśnie zaczęło wychodzić zza horyzontu.
-Teraz góra to dół.-ucieszył się Wróbel.
 -Patrzcie! Severus wskazał na wyspę pokrytą lasem iglastym ,drzewa uginały się od rosnących na nich arbuzów i dyń .
Przycumowali okręt na plaży i ruszyli w głąb tajemniczego lasu. Szli szeroką pokrytą liśćmi akacji ścieżką gdzie ujrzeli białego królika w kapeluszu, wyglądał jak stuknięty, biegli za nim aż do jego nory.
Czy to nie pułapka?
Spojrzeli po sobie i przeszli przez pokryty czekoladą tunel ,do okrągłego pokoju z kilkoma – różnej wielkości drzwiami, wysokimi na 5 metrów a także małymi jak ziemniak dookoła i stolikiem po środku, na stole leżał młotek i lusterko.
 -Hej.! Ten królik pobiegł tam! - Skeleton położył się na podłodze i próbował otworzyć małe drzwiczki.
-Zamknięte ..
-Tu jest młotek, rozwalmy nim drzwi - podsunął Ed.
Lucjusz wziął do ręki lusterko które go pomniejszyło ,Jackie podniósł go delikatnie za szatę i położył go sobie na dłoni.
-Jakiś ty uroczy Lucek~!
-Co to kurde ma być?! Odmieńcie mnie!
- O jej! Musimy się pomniejszyć! Ale najpierw... - Jack walnął malutkie drzwi z młotka roztrzaskując je w drobny mak.
Potem przyjaciele się pomniejszyli i dołączyli do Lucjusza, przeszli przez drzwi na dróżkę biegnącą wokół lasu, Oni jednak skierowali się bezpośrednio na las.
Gdy ledwo przeszli obok pierwszego najbliższego drzewa, coś zaszeleściło ,zza wielkiej gruszko-jodły wyszła Zoffie.
 -Zoffie.! - krzyknął Sev.
Oboje rzucili się sobie w objęcia.
 -Jak się tu znalazłaś? - zapytał kościak.
-No więc, stwierdziłam że tu jest moje miejsce i wróciłam do Hogwartu...Przejście otworzył mi jakiś dziwny facet który wyszedł z tunelu. Miał opaskę na oku...- Urwała na chwilkę i zamyśliła się.-I zapytał czy jest Dumbledore .. Odpowiedziałam że tak, właśnie brał prysznic w damskiej, podziękował i poszedł do niego.
Wszyscy uważnie jej słuchali.
 -Ale mniejsza o to...Opowiadajcie co się działo u was! - rozejrzała się i ujrzała Jackie’go. - A co to za typ?
- Jestem Kapitan Dżak Sparrow- przedstawił się.Uścisnęli sobie dłonie.
-Gdy Hiszpanie porwali Edwarda Jackie pomógł nam go uratować - wyjaśnił Sev.
 -A teraz idziemy ratować Kapelusznika.
Szli okropnie kolorowym lasem – jeżeli można to nazwać lasem... Drzewa w kropki, krzewy w paski. Tęczowe jodły, szaleństwo. Napotkali Kota Zenka siedzącego wysoko na gałęzi drzewa,który wyszczerzył do nich kiełki. Wyglądał osobliwie, duża głowa, różowe oczy i cały był w paski.
 -Wiesz gdzie jest Szalony Kapelusznik? - zapytał Ed.
 -Tak.- kot zeskoczył z drzewa gapiąc się na nich tępo.
-Zaprowadzisz nas tam?
- Tak.
Szli za kotem, bardzo zdegustowani - Jack i Sev ,którzy nie przepadają za tęczowością tego lasu. Doszli do domku z kart wielkości zwykłego domu jednorodzinnego. Kot zamruczał dziko i wskoczył na plecy Skeletona, Ed złapał nożycami kartę służącą za drzwi i wywalił ją w krzaki.
– Jacku, widzę że przyprowadziłeś gości .- ucieszyła się Alicja, kot wskoczył na stół pełen filiżanek z herbatką, na końcu siedział Kapelusznik z kapeluszem nasuniętym na oczy i spuszczoną głową, nie ruszał się ,ale wyglądał na żywego. Podeszli bliżej, dopiero teraz zauważyli że Alicja i Kapelusznik mają guziki zamiast oczu.
-Co mu zrobiłaś parszywa jędzo?!-wrzasnął wściekły Sev, Alicja wstała i nagle zrobiła się wysoka jak Skeleton ~ urosła, była okropnie chuda i straszna nawet w tej swojej błękitnej sukieneczce z fartuszkiem i pończoszkami w paski.
 -Nie podnoś na mnie głosu mały zgredzie!- złapała Sev’a za ogon i wepchnęła na lodówkę (przez którą przeleciał do lochu, w którym było udko z kurczaka, coś tam leżało...)
 -Zostaw go wiedźmo!
Ciało Kapelusznika zniknęło , Zoffie zrobiła unik i weszła pod stół.Alicja złapała resztę Bazyliszkowatych i wrzuciła ich do Sev’a przez lodówkę.
Severus rozmawiał z duchem Kapelusznika.
-...Dałem sobie przyszyć guziki.
Wszyscy zasłonili usta dłońmi.
-Przeszedłem przez tajemnicze drzwi  i spotkałem tam Alicje .. - westchnął smutno.
 -Powiedziała że jak nie dam sobie przyszyć guzików to ..-odwrócił się do nich plecami- Powiedziała że wybuchnie Hogwarta.
-Uratowałeś nas. - wzruszył się Edward.
 -Możemy Ci jakoś pomóc? - zapytał Sev.
 -Znajdźcie moje żebro... Bez niego nie mogę żyć. Ona je gdzieś ukryła.
-Odnajdziemy je.. Obiecuję .
Nagle ze ściany wyłoniła się ręka która chwytała każdego za rękaw i przeciągała na drugą stronę .Tam okazało się że to była Zoffie.
-Wspaniale Zofciu!
 -A teraz wiejmy stąd! Szybko!
- Nie, musimy odnaleźć żebro Kapelusznika. - Sev zaczął się rozglądać w poszukiwaniu kości.
-Jego...co?
 - Kość żebrową - wyjaśnił Jack.
-Wiedźma je gdzieś ukryła - dodał Lucjusz.
-Ale gdzie ona teraz jest?
-Tam. - szepnęła Zoffcia.
Spojrzeli na granatowe drzwi, Edward do nich podszedł i powoli je otworzył , weszli do środka. Było ciemno, Alicja siedziała na fotelu przy kominku – w jedynym oświetlonym miejscu w tym pokoju.
-Gdzie to żebro Kapelusznika?- zapytał Sev podchodząc do niej.
-Tam gdzie je ukryłam ..
-Czyli gdzie? - zapytała natarczywie Zoffie.
 -Może zagrajmy o nie ..
Przyjaciele spojrzeli po sobie i pokiwali głowami.
-Jeśli wygram dacie mi się zamienić w króliki. A jeśli wy wygracie...-zachichotała.  -Pozwolę wam i Kapelusznikowi odejść.
 -Zgoda na słodkie landryny! - Jack walnął w ścianę.
 -Dawaj podpowiedź - wypalił Edward.
- Żebro Kapelusznika ma syn Ignotusa Peverella .Macie miesiąc na odnalezienie go. Potem spalę cały wasz świat!
 -Syn Peverella?
Ślizgoni spojrzeli na siebie przerażeni. Alicja zniknęła.
-Co to za Peverell? - zapytał Kapitanek.
-Jeden z trzech braci władców wszechświata! - wykrzyknął Sev.
-Ale oni już dawno nie żyją... - zakończyła Zoffie.
W ponurych humorach wrócili na Perłę ,Sev zamknął się w kajucie i nie chciał otworzyć.
 -Sev ..Może się trochę napijesz? - zapytał Jack.
Severus nie odpowiadał.
-Kapelusznika nie bolało gdy mu wyrywała to żebro- powiedział Ed na pocieszenie.
Zoffie go szturchnęła.
 -No co.? Siekiera była tak ostra że nic nie poczuł..
Sev otworzył drzwi, pierwsza do środka weszła Zoffie a za nią Jack i Ed, Lucjusz po opróżnieniu połowy butelki rumu bawił się sterami i nie chcący zmienił kurs .
Jackie przybiegł do niego z butelką rumu.
-To nie chcący ..
 -Nic się nie stało -obdarzył Lucjusza ckliwym spojrzeniem i zmienił kurs.
 -Napijesz się.?
 -Chętnie-wziął od Jack’a butelkę i wypił połowę zawartości a potem oddał ją właścicielowi który wypił resztę i wywalił butelkę za burtę .Przytulił Lucka który ledwo stał ,spojrzeli sobie w oczy i powoli zbliżali swoje usta do siebie, coraz bliżej .Gdy z kajuty wyszedł Skeleton, Sparrow puścił Malfoy’a który upadł.
 -On jest pijany! - wykrzyknął Szkielecik.
Wszyscy weszli do kajuty.
Dali Severusowi rum. Od tej pory często pił rum ,by zapełnić pustkę.
Chociaż tak naprawdę to była cola, Zoffie sprytnie podmieniała butelki.
Popłynęli na zaludnioną przez (Amerykanów chodzących w wiejskich łaszkach) pół wyspę.
Poczuli się jak w typowym westernie.
Spotkali tam Policjanta szeryfa owej mieściny.
- Powitać szanowny~!- przywitała go Zoffie.
– Aloha! - odpowiedział ziomek.
 -Czyja jest ta farma.? - zapytał Sev i spojrzał na wyglądającą na opuszczoną farmę.
Pusto, brudno i zielono.
-Kiedyś należała do niejakiego Peverella..
 -Peverella?! - powtórzył Sev
-Ano tak. Dziwak jakich mało. Niedawno się stąd wyprowadził- mruknął ponuro i odszedł.
Bazyliszkowaci zamieszkali na tej farmie niedaleko niejakich wieśniaków Weasley’ów.
Przeszukali cały dom ale nie znaleźli nic podejrzanego (oprócz desek w szafie i druzgotków w akwarium).
Obrazy czarodziejów i smok w piwnicy wydały im się całkiem normalne.
Pięcioro mężczyzn i Zoffie leżeli po środku okrągłego salonu na górnym piętrze.Na mięciutkim różowym dywanie z długim włosiem i patrzyli w niebo. Bo sufitu na razie nie zbudowano. Tym jednak zajął się Jack, dnia następnego, aby nadal mieli widok na gwiazdy wstawił tam szybę...


Nic nie nastąpi. Do widzenia.

piątek, 20 listopada 2015

rozdział III CZARODZIEJE Z KARAIBÓW

http://bazyliszkowo.blog.onet.pl/2011/07/31/3-czarodzieje-z-karaibow/

Zoffie czy chciała czy nie musiała wyjechać na święta do rodziny zostawiając Sev’a z Lucjuszem .
Sev opowiedział wszystko przyjacielowi : o Tajemniczych drzwiach i tego co się za nimi kryło potem pokazał mu małe drzwi . Lucjusz stwierdził że potrzebny im klucz do tych drzwi, skoro nie da się ich otworzyć zaklęciem, więc poszli do kuchni (znajdującej się na parterze – wystarczy podejść do obrazu z martwą naturą i połaskotać gruszkę, wtedy wejście się otworzyło)  poprosili skrzaty domowe o znalezienie kluczy . potem wrócili do salonu i usiedli po turecku przy małych drzwiach.Trzask.! I w pokoju pojawiły się skrzaty ,ułożyły przy nich stertę kluczy, starych, zardzewiałych , małych i dużych...  i zniknęły. Ślizgoni sprawdzili każdy klucz ale żaden nie pasował, załamani zasnęli na podłodze (ale najpierw wywalili klucze przez okno w przechodzącego nieopodal Filch’a) . Nagle trzask.! I pomiędzy nimi stanął skrzat i Dumbledore w fioletowej piżamie w gwiazdki, chłopcy zerwali się na równe nogi.
-Dobry wieczór Panie Profesorze.- wyrecytowali nieco wystraszeni jego wizytą o tej porze.
-Dobry wieczór .. No więc .. Dlaczego kazaliście temu skrzatowi wykraść mój klucz.? – zapytał radosny Dumbledore
- To nie tak...- mruknął Lucjusz
-My potrzebujemy klucza do tych drzwi ..- rzekł Sev i wskazał na małe tajemnicze drzwi.
-A cóż to za drzwi.? – dyrektorowi prawie spadły okulary
-To pan nie wie? – zdziwił się blondyn
-Pierwszy raz je tu widzę... – poprawił okulary – No cóż, to zostanie tajemnicą - wyprostował się i spojrzał na nich swymi niebieskimi oczami którymi prześwietlał wszystkich niczym promieniami Rentgena. – Proszę ..- podał im klucz, Lucjusz odkluczył drzwi i je otworzył, spojrzał na profesora który wyciągnął dłoń po swą własność, oddali mu klucz i dyrektor zniknął.
Sev i Lucjusz bez zastanowienia przeszli przez tunel wyszli prosto na plażę i ujrzeli Jack’a Skeletona siedzącego na piachu pod palmą,  Sev do niego podbiegł .
- Jack! – Sev usiadł obok Jack’a a Lucjusz podszedł bliżej, Skeleton spojrzał na niego.
- Zoffie?! Co Ci się stało? Co się stało z Twoimi włosami? – zapytał Jack przerażony.
- To nie Zoffie! To mój przyjaciel Lucjusz – Sev skrzywił się nieco.
- Przepraszam... Ale Kapelusznika porwała Alicja do krainy koszmarów... I. .. – Jack spuścił wzrok.
Sev położył dłoń na jego ramieniu.
-A Edwarda uprowadził jakaś Barbossa i Królowa Stefa ..To Piloci .. – wyjaśnił napotykając zdziwione spojrzenie Severusa.
-Piraci?! – Sev wyłupił na niego oczy.
-Tak . Patrzcie!- Jack wskazywał na okręt płynący w ich stronę, wszyscy troje zerwali się na równe nogi.
- Masz  różdżkę? – zapytał Panicz Malfoy.
-Nie. A Ty? – odrzekł Severus
Lucjusz pokręcił przecząco głową, szybko wdrapali się na palmę.
Gdy piraci zawędrowali w głąb wyspy przyjaciele weszli na pokład i zajrzeli do kajuty w której znaleźli stare pirackie łachy, włożyli je,  Skeleton założył chustę na oczy, których tak naprawdę nie miał, ale wszystko przez nią widział . Weszli na maszt i skryli się wśród żagli. Piraci wrócili na okręt – dowodził nimi niejaki kapitan Jack Sparrow, odbili od brzegu, kiedy rozłożyli żagle. Ślizgoni nie mieli wyjścia, musieli zejść na pokład i udawać piratów, zeskoczyli z masztu na obie nogi  nawet się nie zachwiali,  Wróbel spojrzał na nich i na maszt zdumiony.
-Magia .. – szepnął tajemniczo Lucjusz.
Chłopcy ruszyli do zejścia pod pokład.
-Hej wy! - krzyknął ktoś do nich.
-My? – wystraszył się Sev
-Tak. Wy .. Chodźcie.!
- Ale wie pan my to jesteśmy trochę zajęci... - Powoli podeszli do kapitana.
-Jak się nazywacie.? – zapytał Jackie
- Edward - odrzekł bez namysłu Lucek
- Jacob - mruknął Sev
Skłamali, ich prawdziwe imiona mogłyby wydać się mu podejrzane.
-No więc, Edward i Jacob ..Co wy tu robicie.?
- Ja tu tylko sprzątam .. – Sev wziął miotłę i zaczął zamiatać.
-Nie jesteście za młodzi na piratów.?
-My tylko wyglądamy młodo - tłumaczył się Lucek.
-Ty wyglądasz jak Afrodyta .. – kapitan podrapał się po brodzie.
-Sam jesteś Afrodyta!
-Jesteś facetem?
Lucjusz spojrzał na Jack’a jak na psychopatę i miał niemiłą ochotę mu przyłożyć.
-No wiesz .. Masz długie lśniące blond włosy, porcelanową cerę .Delikatną skórę ..-dotknął jego dłoni.-Gładszą niż Angelica
-Jak śmiesz?!
Sev szybko do niego podbiegł.
-Co jest Edwardzie? – rzucił Sev.
-On jest jakiś chory!
-Bo wyglądasz jak kobieta!
-Sam jesteś kobieta!
-Nie, nie .. Edward Cullen jest facetem .I ma nawet dziewczynę – rzekł Sev uradowany że wszytsko sobie wyjaśnili.
-My tylko szukamy Edwarda ,Jack powiedział że uprowadziła go jakaś Bambossa. – burknął Lucek
-Jack? Jaki Jack?!
Z masztu zeskoczył Jack Skeleton.
-Ja, jestem Jack . Jack Skeleton ..
-Dlaczego On ma zakryte oczy.? – wyszeptał cicho do Sev’a.
-Bo ich nie mam...- Odrzekł Skellington.
-Jack... – zaczął czarnowłosy
-Kapitanie Jack Sparrow ..- Proszę - dodał widząc minę Skeletona.
-Kapitanie,  pomożesz nam.?
-Dajcie mi Edłardo a zabiorę was wszędzie ..Odnajdziemy Hektorka i tego waszego Edzia Zgredzia..
- No nie.! – zaprotestował Lucjusz
-Albo rzucę was na pastwę krakena ..
Spojrzeli na Lucjusza błagalnie.
-Ale nie zrobisz mu krzywdy.? – zmartwił się Sev.
-Nie .
-No dobra ..- Lucek podszedł do Jackie’go, który objął go mocno  ramieniem i podszedł do steru.
-Rumu.?- spojrzał na Lucka i wyciągnął ku niemu butelkę rumu.
-Nie, świństwo.
-A ja się napiję ..- Skellington wziął butelkę od kapitana i wrócił do Sev’a na drugi koniec okrętu.
-Naprawdę masz dziewczynę.?- kapitan spojrzał na Lucjusza z powagą.
-Może, nie twoja sprawa patałachu..- wywrócił oczami i odwrócił się.
-Ooo ..- Dżaki poprawił kapelusz, zasmucony .
-Ale wiesz, ja tam i tak nigdy nie wrócę ..- spojrzał na Jack’a, zabrał mu kapelusz i włożył go a potem osunął się na podłogę i zasnął.
Prosiakowaty pirat przejął ster a Jack położył się obok Lucjusza i też zasnął.
Następnego ranka natknęli się na okręt ” Zemsta Królowej Stefy”
Jackie zaczął negocjować z Bambossą.
-Hektor .. Bądź tak miły i zwróć nam cyborga, Edzia .
-Ha! Zwrócić ci go? Skąd wiesz o cyborgu?
-Bo to ich kumpel ..
Jack, Sev i Lucjusz pomachali do Bambossy z dzikimi uśmieszkami.
- A któż to? Te .. dzieci? - prychnął.
-Oni tylko wyglądają młodo.
-Tak czy inaczej .. Ja nie mam tego cyborga ..
-A chcesz kulkę w łeb?
-Mówię prawdę .. Hiszpanie go mają ..Zdaje się że zamierzają go poćwiartować i spalić czy coś w tym stylu..
(poćwiartować i spalić ale z tych Hiszpan prymitywy, ponoć tak należy zabijać wampiry, by je zabić, trzeba to robić bo wampiry to ZUO~!)
Przyjaciele zasłonili usta dłońmi i spojrzeli błagalnie na Jackie’go.
-Nikt nikogo nie będzie ćwiartował! – Jack tupnął nogą tak że zatrzęsły się oba okręty i załoga, (ze strachu) zaniemówili ,niektórzy się poprzewracali. -Co z wami?
Jack był straszny a zwłaszcza gdy był wściekły i nie zauważył że opaska spadła mu z oczu.
- J-Jack ..- wyjąkał Sev.
Skeleton uśmiechnął się i objął ślizgonów ramionami
-Opaska Ci spadła .. I ten ..- wyszeptał Lucek, podniósł opaskę i zawiązał mu ją na oczach.
-A ten to kto? – szepnął Bambossa do Jack’iego .
-Nie mam pojęcia...
Piratów przerażało to że Jack – Skellington nie ma oczu, jest szkieletem ..
Bambossa spojrzał zdumiony na Sparrow’a.
-To już lepiej nie pytam o tego..- zerknął na Lucjusza.
-To?- wyszczerzył szeroko zęby i bjął ramieniem Malfoy’a i przysunął go do siebie.
-Afrodyta - puścił mu oczko.
-A gdzie Angelica?
Jack wzruszył beznamiętnie ramionami
-Ostatnio widziałem ją na wyspie ..
-Tej na której mianowałem Cię gubernatorem.?
Jack udał że tego nie słyszał, odwrócił się teatralnie i pogłaskał Lucka.
- Tere fere ..Muszę znaleźć Hiszpanów i Edzia .
-Musi to na Rusi , Jackie ..- Bambossa pokiwał głową wciąż się uśmiechając ,
natomiast kapitan Czarnej Perły podszedł do sterów i wyminął Hektiego i jego okręt.
- Czarne owce latąją po łące, pijcie kamraty johoł...
Zanucił Barbossie na pożegnanie, tak naprawdę nie wiedział co mówi, dlatego też Lucjusz włożył Jackie’mu papierową torbę na głowę a potem położył się przy maszcie.
-Nie martwcie się ..- Jack z Sev’em podeszli do masztu, położyli się obok Lucjusza i zasnęli.
~ a teraz sen Skeletona -( zamiast kościstych dłoni miał nożyce i to dziesięć par~! I strzygł wszystkich uczniów Hogwartu ,Sev wyglądał jak Elvis Presley  a Zoffie jak Merlin Monroe ).
Severusowi natomiast śniło się że się żeni ~ z Zoffie rzecz jasna (Nie będę się dalej rozpisywać na ten temat, bo ślub to ślub, był tort i Zofcia w pięknej sukni ślubnej )
Lucjuszowi śniło się że spał ~ smutne ..
A z tych snów wyrwał ich krzyk .
-Zoffie spóźnimy się na eliksiry~!- krzyknął Sev myśląc że to prof. Slughorn tak wrzeszczy.
-Sev. Jesteśmy na Szarej Perle... – rzekł Jack
-Na jakiej Perle?!- krzyknęli Ślizgoni jednocześnie i wstali, podbiegł do nich kapitan z pistoletami w dłoniach.
- Hiszpanie!
To tłumaczyło bojowe okrzyki nadchodzące nie wiadomo skąd które nasilały się z każdą chwilą.
-Idę po Edzia- Jackie zwinny niczym surykatka przeskoczył na okręt Hiszpanów by odbić Edwarda.
-Nie pomożemy im? – zapytał Lucjusz
-Niet .Poczekamy aż Jack uratuje Ed’a i odpływamy...-stwierdził Sev
-No tak~! Zanim się zorientuję że uprowadziliśmy okręt~!
Przybili piątkę , z kajuty Hiszpańskiego okrętu wyłonił się Nożycoręki i kapitan Sparrow który podbiegł z nim do burty,
obwiązał liną i popchnął (Tak by Ed przeskoczył na Perłę) ~ Sev i Skeleton wciągnęli i powitali na pokładzie .
Dzięki Jackie’mu piraci odnosili sukcesy wśród Hiszpanów...
I tyle.

NIE BĘDZIE ŻADNEGO CIĄGU DALSZEGO. 

rozdział I ŚLIZGONI

 Ranek w Hogwarcie zapowiadał się nudno. Uczniowie w dzień byli na zajęciach a Filtch patrolował korytarze w poszukiwaniu wagarowiczów. Gdy żadnych nie znalazł oddalił się. Nagle zza rogu wybiegła postać w czarnej szacie, szmaragdowo-srebrnym krawacie i z czarnymi włosami do ramion.
Była to ślizgonka która biegła w pośpiechu na lekcje. W ręce trzymała książkę do eliksirów więc pewnie na tą lekcję się śpieszyła.
Minęło kilka minut zanim zdążyła obiec całą szkołę by dotrzeć do klasy w której lekcje miała jej grupa Ślizgonów razem z Gryfonami.
Przed drzwiami wzięła głęboki oddech i spokojnie zapukała. Usłyszawszy ciszę weszła ,
przeprosiła za spóźnienie i nie zwracając uwagi na lekko roześmiane twarze kolegów
i koleżanek zajęła swoje miejsce obok Lucjusza po czym położyła podręcznik na ławce i otworzyła go na stronie która była podana na tablicy.
Książka była pełna własnych uwag dotyczących mikstur i cennych wskazówek o ich ważeniu.
Gdy nauczyciel odwrócił się w drugą stronę wyrwała kawałek kartki z brudnopisu i złożyła ją w węża z origami,
który przypełzał do Białowłosego .Było na nim napisane :,,Czy coś mnie ominęło ?”.
Lucjusz spojrzał na czarnowłosą i uśmiechnął się do niej, z drugiej strony kartki napisał:,, Nic a nic ..” .wężyk odpełzł do dziewczyny, a ten podrapał się różdżka po głowie bo nie wiedział co robić, albo raczej jak uwarzyć Amortencje, najsilniejszy eliksir miłosny, spojrzał w bok szukając wsparcia .
Zoffie zerknęła na odpowiedź po czym rozłożyła węża do wyglądu banalnej kartki papieru, którą włożyła jak zakładkę między między strony podręcznika.
Bardzo lubiła eliksiry i czasami jej się udawało dostać z nich dobrą ocenę, ale coraz częściej sobie powtarzała że „ten fart kiedyś się wyczerpie”.
Jednak widząc że Lucjusz nie radzi sobie z przygotowaniem mikstury, spojrzała na tablicę z listą składników i sprawdziła czy czegoś nie brakuje .Nie chciała żeby przygotowywana mieszanka wykipiała i zalała pół klasy jak ostatnio .
"Biedny Zdzisiek…."- pomyślała.
Nie dość ,że musiał zostawać na przerwach to jeszcze Gryfoni dostali minusowe punkty.
"Ale lepiej oni niż my" - westchnęła cicho wrzucając ukradkiem składniki do kociołka przyjaciela i przy okazji do swojego też .Po kilku minutach przyrządzania,wywary przybrały kolor masy perłowej ,a uchodząca z ich wnętrza dymek układał się w idealnie równe spirale. Tak jak to było opisane w książce.
Schyliła się lekko nad swoim garnkiem i powąchała . Zapach ,który się z niego wydobywał przypominał jej czekoladowe żaby. Po sekundzie jednak zmienił się na zapach książki od zielarstwa.
-Fuj. Śmierdzi mandragorą - Oznajmiła z wyraźnym obrzydzeniem i przykryła eliksir przykrywką.
Znudzony lekcją młody Malfoy przestał uważać co mówi profesor, na kartce papieru narysował jego karykaturę, z wyłupiastymi czarnymi oczami o zielonych źrenicach, nosie jak fasolka, z wypiekami na twarzy i łysego, w mini bluzeczce w ananasy i spodniach w brązowo zieloną kratę, gdy skończył spojrzał na rysunek z daleka,
potem zerknął na profesora był z siebie dumny bo rysunek był nie zły, spojrzał na swój kociołek, nie przypominał sobie by coś w nim robił, zajrzał do niego, ku swemu zdziwieniu ujrzał doskonale wytworzony eliksir amortencji, odsunął się od niego, nie miał najmniejszego zamiaru go wąchać.
- Nie będę tego wąchać – mruknął do Zoffie odsuwając od siebie kociołek.
Zoffie oparła policzek o dłoń.
- I słusznie. Bo wiadomo co się poczuje – Zaśmiała się cichutko pod nosem, a zauważając że nauczyciel zmienił kierunek marszu odwróciła się by spojrzeć co robią jej znajomi. James i inni huncwoci wymieniali się potajemnie karteczkami. Była tak ciekawa o czym tak ze sobą gadają,że nie zauważyła profesora ,który właśnie sprawdzał jej wywar.
-Ale to nudne – mruknął Lucjusz pod nosem rozglądając się po klasie, zwinął swój rysunek, zgniótł go i rzucił w chichoczących huncwotów którzy doprowadzali go do szału, położył głowę na ławce unikając tuzina kulek z papieru lecących na niego,uniósł lekko głowę i wytknął im język, żadna kulka nie trafiła, opadł na ławkę i prawie zasnął .
Zoffie potrząsnęła lekko jego ramieniem .
- Nie śpij.- zaśmiała się- Zaraz koniec lekcji a nie mam ochoty cię nosić .
- Ja nie śpię… – Mruknął unosząc lekko głowę . -Bo ci kretyni nie dają mi spać – dodał i rzucił huncwotom nienawistne spojrzenie, usiadł.
- Ta . Oni wkurzają . – Zwróciła wzrok na parujący kocioł z eliksirem po czym uśmiechnęła się podle.
- A może by im tak pomóc w lepszym zapoznaniu się. Co ty na to ?
-A to bezpieczne.? – zapytał rozbawiony
Zoffie na niego spojrzała, promieniując pewnością siebie .
- Jasne . -zaśmiała się, wyjmując z kieszeni mugolską probówkę i ostrożnie wlała do niej eliksir po czym zatkała ją korkiem.
- Wspaniale. – biało włosy wyszczerzył zęby i zerknął na huncwotów .
- Już. Pytanie tylko, jak im go podamy . – Zoffie spojrzała rozmyślającym wzrokiem na rozbawionych huncwotów.
Chłopiec spojrzał na nią zaintrygowany, przysunął się bliżej niej.
-Podamy.? – zapytał i zerknął na huncwotów -Piwo kremowe .. –wiedział że oni uwielbiają je pić .
-Dobry pomysł . Tylko,że trzeba będzie ich zwabić do Trzech Mioteł ,a to już jest problem. – Omiotła zaspanym wzrokiem klasę rozmyślając przy tym .
-To nic trudnego – uśmiechnął się łobuzersko.
- Skonfundujemy kogoś…- Spojrzał na nią z ukosa . -Może madame Rosmertę.? – zaproponował.
Czarnowłosa podniosła kąciki ust lekko do góry.
-A czego im dolejesz.? -zapytał ciekawy .
Dziewczynka postukała paznokciem w swój kociołek.
-Korzystając z okazji trochę nabrałam .- To będzie niezapomniany kawał . -wyszczerzyła kiełki
-A co to w ogóle jest.?- zapytał zaglądając do kociołka, przechylił go w lewą stronę.
– Amortencja ..- Powiedziała z uśmiechem,wymachując probówką.
Nauczyciel w tym czasie wyszedł na środek, ogłosił koniec lekcji i podziękował. Zoffie wzięła książkę do ręki.
-Idę podsłuchać Gryfonów.Jak dopisze mi szczęście to może się dowiem kiedy idą do Hogsmeade.- powiedziała i wyszła z klasy.
-Wspaniale.. – szepnął Lucek, poszedł do pokoju wspólnego Ślizgonów usiadł na kanapie i czekał z złośliwym uśmieszkiem na twarzy.
Zoffie poszła za huncwotami na błonia.Tam zobaczyła również Severusa, który tradycyjnie przesiadywał pod drzewem i uczył się eliksirów. Gryfoni podeszli do niego i tak jak zawsze po lekcji zaczepiali go i wyzywali od Smarka.
Nie mogła stanąć w jego obronie bo tylko pogorszyłaby tym jego sytuację ,więc żeby nikt jej nie zauważył schowała się za drzewem i stamtąd obserwowała całe zdarzenie.
Po kilku minutach chłopakom znudziło się walka z Sev’em i odeszli.
,,Zapewne chciałby im dać nauczkę .” pomyślała.Wyszła więc z zarośli i podbiegła do niego.
- Wszystko w porządku ? -spytała sprawdzając czy jest ranny.
Do pokoju wspólnego wbiegł Avery i powiedział że szlamowate gnojki znęcają się nad Severusem, a to wspaniały moment by odebrać im parę punktów
( zgłosił to Lucjuszowi bo on jest prefektem ) Lucjusz pamiętając o wydarzeniach na lekcji eliksirów, wybiegł na błonia gdzie ujrzał Severusa, wyszczerzył do niego zęby i podszedł powoli.
Zoffie spojrzała Lucjusza
– Może włączymy Severusa do naszej małej zemsty ?
-Oczywiście…- Lucjusz uśmiechnął się łobuzersko i przykucnął przy Severusie.- Nic Ci nie jest.?- zapytał kładąc dłoń na jego ramieniu.
Sev pokręcił przecząco głową po czym ją opuścił i przytulił się do swoich kolan. Zoffie zrobiło się przykro na ten widok ,więc usiadła obok i mocno go przytuliła.
- Mamy plan zemsty- powiedział Panicz Malfoy- Co to było.? – zwrócił się do Zoffie .
Zoffie odkleiła się od przyjaciela i pokazała fiolkę z amortencją.
- Chcemy im to dodać do piwa kremowego,ale z kilku przyczyn głupki się zmyli,a ja nie zdążyłam ich podsłuchać .
Lucek przysłuchiwał się uważnie,zerknął w stronę zamku.
- Plan jest taki..- rzekł i usiadł przy nich.
- Idziemy do Hogsmeade i skunfundujemy madame Rosmertę – zaczął knuć i wyszczerzył zęby .- Aby wlała im to do piwa kremowego – wyjaśnił, nie mógł się powstrzymać by nie zachichotać .
-Właśnie. A potem popatrzymy jak padają przed sobą na kolana i nawzajem się oświadczają. A dla większej afery moglibyśmy ściągnąć tam Lily i Dorcas. – dodała Zoffie .
-To będzie najlepsza chwila w moim życiu – powiedział Lucjusz  gdy ta skończyła. Rozejrzał się szukając wzrokiem Lily i Dorcas.
- Ja to załatwię – uśmiechnął się podstępnie, wstał .
- Idźcie za nimi ..a ja zwabię Dorcas i Lily – skinął głową w stronę  huncwotów.
-Nie chce wiedzieć jak je tam ściągniesz. – Zoffcia parsknęła śmiechem. – Dobra to ja się dowiem kiedy oni się tam wybierają .
- A Sev… – spojrzała na niego – Poczytaj książkę ~ i odbiegła.
-To ja też już pójdę .. – Lucjusz powolnym krokiem odszedł w stronę Gryfonek.
Gdy huncwoci zatrzymali się na środku pustego korytarza. Dziewczyna ukryła się za ścianą.
Gryfoni umówili się na piwo kremowe dzisiaj po zajęciach. Zoffie uśmiechnęła się podle i pobiegła z powrotem na błonia , żeby tam zaczekać na Lucjusza.
Lucjusz powiedział Lily i Dorcas że prof. Slughorn prosi je by przyszły do Hogsmeade i że to bardzo ważne, wrócił na błonia podbiegł szybko do Zoffie.
- Przyjdą!- wydał z  siebie triumfalny okrzyk i uśmiechnął się wyniośle.
Zoffie otworzyła szeroko oczy.
- Twój śmiech zaczyna mnie przerażać Lucjuszu .Ale skoro przyjdą to dobrze .
Nagle zadzwonił dzwonek.
- No nie - westchnęła.
- Jaką lekcje teraz mamy ?
- Zielarstwo .. – mruknął zniechęcony Lucek.
-Cóż . Może będziemy mieli szczęście i wyjdziemy z tych zajęć bez pobrudzonych szat . – westchnęła ponownie Zoffie .
- Nienawidzę tych oślizłych roślin ..- powiedział Lucjusz i wzdrygnął się.
-Przesadzasz . One nie są takie złe ~ stwierdziła Panienka Zoffcia
-Zaraz się przekonasz- odpowiedział gdy weszli do zadymionej szklarni. – Co to za zapach.? -zapytał cofając się i przepuszczając Zoffie i Severusa.
- Jak smocze łajno .. – Sev  także się cofał.
- O nie, nie, nie . – wzięła kolegów za kaptury i usadziła na swoich miejscach. Ona natomiast usiadła naprzeciwko nich, obok Narcyzy Black.
Po zajęciach Sev odrabiał lekcje z eliksirów,tak się wczuł że zapomniał o ich wspaniałomyślnej zemście .
-Seev! – krzyknął Lucjusz
- Zoffie do Ciebie.!
Do Pokoju Wspólnego przybiegł Sev ,z książką i fiolkami z kolorowymi substancjami.
Zoffie pomachała mu z niepewnym uśmiechem.
Sev Odmachał jej ale upuścił wszystkie fiolki, stanął nieruchomo i spojrzał na szczątki.
Zoffcia westchnęła po czym wyjęła z kieszeni różdżkę i wymierzyła nią w kawałki probówek.
,,Zobaczymy czy się uda ” – pomyślała.
- Reparo!
kawałeczki szkła złączyły się i przybrały kształty dawnych naczynek. Kucnęła,pozbierała je i oddała właścicielowi uważając by żadna nie spadła.
- Następnym razem uważaj . – uśmiechnęła się lekko.
-No tak ..- przeczesał palcami bezradnie włosy. – Idziemy do Hogsmeade.? – zapytał, już szczerząc zęby.
Strzeliła dłonią w twarz.
- No rzesz . Mieliśmy zemścić się na tych przebrzydłych huncwotach ! Idziemy !- złapała dłoń Seva i wybiegła w szaleńczym tempie z salonu Ślizgonów a potem z zamku.
Zakrył oczy dłonią i walnął się z liścia.
- Jak mogłem zapomnieć!
Wyruszyli do Hogsmeade, Sev w doskonałym humorze.
Po kilku minutach doszli do Trzech Mioteł .
,,Na całe szczęście nie zapomniałam amortencji”- pomyślała panna Zoffie sprytnie omijając wzroki Gryfonów"
Gdy Sev spostrzegł huncwotów schował się za Zoffie.
- Kto skonfuduje Rosmertę.? – szepnął jej do ucha
- Ja mogę .- poszła do takowej kelnerki i powiedziała jej coś na ucho po czym dała jej fiolkę z miłosnym eliksirem, ta tylko skinęła na zgodę i poszła przygotować piwo kremowe.Z uśmieszkiem czarnego charakteru wróciła do przyjaciół.
- Załatwione ~ Teraz wystarczy tylko zająć miejsca i poczekać .
Severus zajął stolik w ciemnym koncie karczmy skąd miał doskonały widok na huncwotów a  Zofcia zajęła miejsce obok niego.
Kilka minut później kelnerka przyniosła ich „ulubionym” Gryfonom cztery piwa kremowe.
Do karczmy weszła Lily i jej przyjaciółka ,gdy Potter wziął łyk piwa, Sev wstał by mieć lepszą widoczność.
Huncwoci za jednym razem opróżnili swoje kufle .Zoffie zachichotała cichutko oczekując na ,,Ten Moment”.Takowy moment pojawił się kilka minut potem . James i Syriusz spojrzeli na siebie z uczuciem i w końcu wpadli sobie w ramiona z błogimi uśmiechami , natomiast Remus i Glizdogon głaskali się nawzajem po głowach czule na siebie patrząc . Ślizgonka nie wytrzymała i w końcu wybuchła śmiechem.
Severus podszedł bliżej i zaczął się śmiać, przewrócił się na podłogę, śmiał się jak szalony turlając się na podłodze i waląc w nią pięściami.
James odkleił się od Syriusza i spojrzał na Sev’a z czułością, po czym wstał i mocno go przytulił.
- Przepraszam że Ci tak dokuczałem Severus. Pogodzimy się?- zapytał na nadzieją.
Sev wyśmiał Jamesa i odepchnął go od siebie.
- Tylko wtedy gdy przyznasz że jestem od Ciebie lepszy – powiedział robiąc minę zarozumialca.
- ..I jeszcze najsłodszy i najukochańszy- dodał James
- Gdy jest miły jest jeszcze dziwniejszy niż zwykle – rzekła Zoffie
- Eee .. – Sev szybko odsunął się do tyłu bo do karczmy wszedł Dumbledore ….

Ciąg Dalszy Nastąpi ..

Andy wypucuje wam buty za komentarze.

Andy stara sie o czytelników

Bazyliszkujący